poniedziałek, 30 listopada 2009

Łypiący Pirat

Wczoraj udało nam się załapać na trochę słońca na spacerku. Pirat też się załapał.
Strasznie mi się podoba to jego zdjęcie, kiedy tak łypie na męża tym zezującym okiem.
Pokażę Wam, to może Was też trochę rozśmieszy :)


Image Hosted by ImageShack.us


Miłego wieczoru :)

niedziela, 29 listopada 2009

Lecą te dni jak szalone

Dopiero co mi się ten 2009 rok zaczął, dopiero co niedawno obchodziłam skromne urodzinki dwa dni po wyjściu ze szpitala z nowym nabytkiem, a tu w sobotę będziemy świętować pierwszy roczek tego nabytku i 26 mój roczek. Prezenty już zgarnęłam w większości (oczywiście skrapowe przydasie), więc teraz tylko czekam na kolejny przeżyty rok za mną. 
Ostatnie tygodnie były nieco nerwowe. Mąż miał operację w nosie (przegrody i takie tam), dzidzia była w tym czasie przez tydzień u moich rodziców. Mała gnida nic nie tęskniła za mamusią i tatusiem. Może oddam ją mamie na przechowanie i odbiorę jak będzie już szła do szkoły :D Tydzień czasu pielęgnowałam więc małżonka, który hipochondrykiem jest. Ciężki kawałek chleba taka pielęgnacja ;) Do dzisiaj jeszcze kiepsko sypiam w nocy bo chrapie jak stary parowóz. Na szczęście wszystko za nami już. I teraz wiem już na pewno dlaczego to kobiety rodzą dzieci a mężczyźni nie....
Weekend minął szybko i jak zwykle bezproduktywnie. Gabrysia już jest taka pojętna. Codziennie umie coś nowego. Co prawda chodzi jeszcze jak stary pijak i wygląda jak ofiara przemocy domowej, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej. 
W sobotę kupiłam w markecie pierwsze tej jesieni mandarynki. Ten zapach zawsze kojarzy mi się z zimą i grudniem. I zawsze miło mnie nastraja i cieplutko, pomimo, że to cytrus z gorących krajów. Już mi się marzą jakieś wczasowiska i zaczynam tęsknić za plażą i morzem. Ciekawe czy w tym nowym roku uda nam się zaliczyć coś śródziemnomorskiego? Chociaż i Bałtykiem nie pogardzę.
Skoro o grudniu mowa to i o prezentach czas pomyśleć. I jak zawsze pojawia się problem - co komu kupić? W mojej łazience zalegają kosmetyki z tych zestawów szykowanych na zimę. Każdy kupuje bo nie wie, co innego można wymyślić. Mam dość takich prezentów "na siłę". Dlatego zdecydowaliśmy z mężem, że teściowej damy z tym roku na urodziny kartę podarunkową do galerii handlowej. Przynajmniej kupi sobie to, co będzie jej się podobać. Pewnie pomyśli, że poszliśmy na łatwiznę i nie chciało nam się nic konkretnego poszukać. Ale co kupić 56 - latce, która nie ma hobby, czasem coś czytuje, na filmach się nie zna i ogląda z zapartym tchem "Klan" i "M jak miłość" (nie obrażam miłośników, ale na podstawie tego repertuaru nie da się wymyślić jakiegoś prezentu)? Wiem, że lubi ubrania ale za Chiny nie umiałabym komuś ciucha kupić. Zresztą sama również nie lubię ubrań dostawać. Ehhh... Ciężkie jest życie gospodyni domowej i synowej w jednym :D
Z mężem podjęliśmy rodzinną uchwałę, dotyczącą miesięcznego budżetu do wydania na własne hobby. Oboje mamy kosztowne zainteresowania. Mąż fotografuje a ja skrapuję :D Chociaż on biedny za 3 zł nic nie kupi a ja piękny papier 30*30 owszem :D Będzie stała kwota, której nie wolno przekraczać. W tym są książki, czasopisma i wszystko, co nie jest w standardzie życiowym. Trzeba sobie listę zrobić, co w którym miesiącu kupię :D bo przydasi nigdy dość.
I w sumie nudne to nasze życie i tyle.

piątek, 13 listopada 2009

Piatek, 13 - go

Dzisiejszy układ gwiazd i planet z góry zakłada katastrofę w życiu każdego. Bo dzisiaj nie dość, ze piątek, to jeszcze trzynastego. Na razie dopiero trzynasta więc ciężko ocenić ogól zniszczeń. Ale na razie:
- ściana na korytarzu rozwalona bo sąsiadowi kibelek przeciekał - z tego kolejna implikacja:
- moje dziecko nie spało w dzień bo przeszkadzały nam: kucie ścian, głośna sąsiadka usiłująca przekrzyczeć kucie ścian i niezdarni fachowcy upuszczający co minutkę klucz francuski,
- moja mama złapała grypę a jutro rano mieliśmy jej dziecko zawieźć, gdyż mąż w poniedziałek oddaje się korekcie przegrody nosowej,
- pies zjadł jakiś tajemniczy obiekt i na przemian przodem i tyłem próbuje go wydalić,
- sąsiedzi doprowadzili mnie do ostateczności swoimi kłótniami - są gorsi niż klub nocny za ścianą,
- nie wysłali mi jeszcze paczki ze skrapowymi przydasiami bo jest problem z firmą kurierską (czekam juz ponad trzy tygodnie),
- pewnie jeszcze kilka innych rzeczy, o których zapomniałam.


Ale piątek 13 go też też miłe niespodzianki.
Marta urodziła wczoraj w nocy silnego i dużego Stasia. Mąż mi dzisiaj kupił bindownicę Bind It All :D. I chyba pierwszy raz od tygodnia pójdę na popołudniowy spacer i nie zmoknę.
Trzeba jeszcze tylko uważać na czarne koty, rozstawione drabiny i cicho wyjść z domu, żeby sąsiadka mnie nie zauważyła....
A Wasz bilans 13 listopada??

sobota, 7 listopada 2009

Dzień z życia bigla

4.00 Oj, futerko mi się coś potargało przez to spanie. Muszę się zrobić na bóstwo (tu lizanie, ciągnięcie, siorbanie, drapanie, pojękiwanie). Ojjjjj, jak mi dobrze tak się drapać. Jeszcze tylko ze dwa razy się na plecach przejadę i toaleta skończona. O, obudziła się i znowu na mnie syczy. Nic o siebie pies zadbać nie może. Jak ona się maluje to ja jej nie przeszkadzam....
7.00 Znowu mi się futro potargało i coś mnie swędzi za lewym uchem, ale się nie ruszam, bo znowu mi się oberwie. Popatrzę sobie jednym oczkiem, może już nie śpią?? Eee, śpią. Kiszka. Może dziecko zaraz wstanie?? O i wstało. Cudnie. Można zacząć nowy, wspaniały dzień. Buzi dla Pańci, buzi dla Pańcia. Jeszcze kilka lizów tu i ówdzie na oślep i wszyscy obudzeni. Kocham poranki i to turlanie w pościeli. Idę jeszcze z Pańcią przywitać Gabrysię. Też jej dam liza, bo tez ją kocham. Wszystkich kocham, cały świat bym polizał. Ummmm, jak tu coś ładnie pachnie. Daj powąchać tego pampersa. Nie uciekaj.
8.00 Na śniadanie znowu pomyje. Oni się nie chcą dzielić ze mną, więc muszę tak stać i patrzeć jak jedzą. I jeszcze im przeszkadza, że sobie łapki o stół opieram. Nie dość, że głodny to jeszcze popatrzeć nie można. Gdybym tak umiał gotować.... Nawet dziecko coś ma. A przecież to JA JA JA jestem ważniejszy. Idę zobaczyć. Może tam mi coś kapnie. 
Nie kapło, ale dziecko ma słaby chwyt w dłoni. Wszyscy zjedli więc można zjeść te psie pomyje.
9.00 Szybkie siku do ronda i z powrotem. Żegnam Pańcia. Biedny musi iść. Nie wiem po co on chodzi?? Ja tam bym tylko na spacerki chodził. Ale zawsze bym się cieszył. A on się nie cieszy więc pewnie nie idzie na spacerek.
9.30 Zabawa na całego. Ja gonię a później mnie gonią. Wszyscy piszczą i krzyczą i w ogóle jest cudownie. A jakie wspaniałe są te piłeczki od nowej zabawki. Dobrze, że dziecko to się lubi dzielić. Ale Pańcia coś niezadowolona... I już nie ma piłeczek. Ale za to chrupki przyniosła. W tej grze jestem najlepszy. Zawsze najszybciej wszystkie zjadam. Dziecko nie ma ze mną szans. A w nagrodę jest więcej chrupek :) Jupiiii. Pańcia to nas rozpieszcza.
11.00 Też bym chciał na kolanka do Pańci. Ale ona mnie nie chce wziąć. Dziecko siedzi, to ja też chcę. No dobra. Jak nie to chociaż porzucaj mi piłeczkę. Halo. Słyszysz? No rzuć!!!
11.30 Dziecko śpi i ja też muszę. Nawet tupać nie mogę. Biedny jestem. Dobrze, że chociaż sypialnia otwarta, to nie muszę się gnieść na tej kanapie. Teraz sobie trochę na plecach pośpię, żeby się się futerko ładnie ułożyło. Czy ona musi tą maszyną piekielną tak pyrkotać?? Jak ona śpi to ja jej nie przeszkadzam...
13.00 Dziecko znowu je a ja się tylko patrze. Kto im takich głupot naopowiadał, że pies tylko dwa razy dziennie powinien jeść?? Mniam. Tym razem dziecku nic nie zabiorę bo Pańcia pilnuje. Jedynym pocieszeniem w głodzie jest rychły spacerek. Pójdę się już upomnieć pod drzwi, żeby nie zapomnieli (tu długie i wyjątkowo żałosne piszczenie przyprawiające o furię). Nawet przypominać nie można bo znowu krzyczą. Chyba się w sobie zamknę. 
14.00 Spacer. Kocham. Uwielbiam. Codziennie odkrywam od nowa stare ścieżki. W sumie to romantyk ze mnie. A ile nowości się pojawiło na tym drzewie, i na tym też, o i na tym... Ajć. To bolało. Nie musiałaś tak mocno ciągnąć na to żelastwo na mojej szyi. Teraz można swobodnie na łonie natury załatwić swoje potrzeby fizjologiczne (kupa obowiązkowo, kiedy tłum ludzi się przygląda). Od razu tak lżej na duszy i ciele. Jesteśmy w parku. Kocham park. Jest cudowny. Znowu załatwiam potrzebę fizjologiczną. To musi być co cennego, bo Pańcia to zawsze skrzętnie zbiera po mnie i wrzuca do takich pojemników. Te pojemniki czasem są bardzo straszne, jak leżą zamiast stać i stracha takiemu biednemu biglowi napędzają. A teraz wał nad rzeką. Tu jest już absolutnie cudownie. Tyle skarbów do wąchania. I czasem nawet mogę je wąchać sam, bez Pańci na smyczy. Ale tylko czasem, bo ona nie lubi ze mną biegać za kotami i ptakami. Zawsze się później denerwuje, bo nie przychodzę jak woła. No ale przecież jak kocha to poczeka.
16.00 Znowu w domu. Niestety. Ale znowu możemy się pobawić. Guzik. Dziecko znowu je.  A ja znowu nie. Przykry mój los. Ale dziecko jest nieszczelne i często mu coś wypada, więc warto sępić.
17.00 Bawimy się na całego. To znaczy, ja leżę schowany za kanapą to Pańcia wyjęła takie straszne okrągłe coś, świeci i gra. Okropieństwo. Ja bym na to nawet nie spojrzał. Ale dziecko się cieszy. Widać, ile mu jeszcze brakuje do mojego poziomu. Mnie już takie tandety nie ruszają.
18.00 Szybka kolacja była u dziecka, ale żebrać nie warto bo to jakieś owoce tylko. Ale ja zaraz będę miał znowu pomyje w misce. Kiszka. Kąpiel dziecka. Ufff. Tego to ja mu nie zazdroszczę. I to codziennie. A po co? Przecież nie ma to jak naturalny zapach.
19.00 Dziecko w końcu śpi. Już zmęczony byłem tą ciągłą zabawą. Ileż można?? Teraz czekam z Pańcią na Pańcia. Wraca sobie, ale raczej nie ze spacerku bo nadal się nie cieszy. Uwielbiam go witać na klatce. Głośno go witam bo tak się cieszę, ale zawsze dostaję w czapę. Nie wolno się głośno cieszyć. Ale ja się cieszę super bardzo bo idę znowu na spacerek. Czasem nawet spotykam mojego kumpla Mundka. Ale tylko czasem. Wtedy mogę go lizać do woli i nikt nie krzyczy. Ewentualnie szybkie siku do ronda i z powrotem.
19.30 Szamanko, jedzonko, żarełko. Bo to cała życia treść, żeby sobie dobrze zjeść. Znowu skazany jestem na patrzenie w oczy głęboko i znacząco. Pańcia ma miękkie serce i długo patrzeć nie trzeba. Ale Pańcio to strasznie twardy jest. Na koniec znowu pomyje.
20.00 No pobaw się ze mną. Piłeczkę przyniosłem. Mogę jeszcze kosteczkę Ci przynieść jak jesteś głodny. Zabawy i rzucania piłeczką nigdy dość.
Jeszcze się trochę poprzytulam, dostanę w czapkę i idę spać. Kolejny udany i wspaniały dzień za mną.

piątek, 6 listopada 2009

Moje pierwsze wyróżnienie :D

Kochani moi.
Poniżej moje pierwsze wyróżnienie :D za mój wysiłek literacki.

Od m-1309, która skrapuje piękne rzeczy.

Image Hosted by ImageShack.us

Jestem super szczęśliwa bo ostatnio nudno w tym moim życiu.
Dziękuję jeszcze raz.

czwartek, 5 listopada 2009

Na depresyjnie

Gabrysia się właśnie przebudza, słyszę jak gada do siebie w łóżeczku. Po południu ma wpaść teściowa na herbatkę. A poza tym dzień jak co dzień. No może poza tajemnicza wysypką u Gabrysi. Ale w końcu co nas nie zabije to nas wzmocni.
A ja? A ja "na depresyjnie" dzisiaj się czuję. Świat mi się wydaje ciężki, ponury i nieprzyjazny. Dokucza mi samotność. Mąż kochany pracuje po 10 godzin i weekend, więc wraca przed 21 dopiero. A my we trójkę sami, zatęsknieni. I w sumie nie tu problem tkwi, że mnie nadmiar obowiązków przytłacza bo zawsze i tak wszystko robię sama, żeby mężowi ulżyć, no i zarobić na swój chleb ;). Jakoś tak po prostu samotnie i już. W Nowym Dworze mieszkam od ślubu, koleżanki zostały w Warszawie. Niby to blisko, ale każdemu nie po drodze. Mnie, bo dziecko i pies a reszcie bo praca, wyjazdy i po prostu inne życie. 
Moja mamusia udzieliła mi cennej rady: nie masz koleżanek, to sobie znajdź. No transparent normalnie sobie na szyi powieszę, ze koleżanki od zaraz poszukuję. Do obcych dziewczyn z wózkami jakoś tak zagadać nie mam odwagi, bo i nie bardzo jest temat. Marta na wylocie, więc jej się dopiero Meksyk zacznie z noworodkiem. I siedzę sobie sama, wiszę na internecie, oglądam po sto razy Naszą Klasę, forum Scrappassion, blogi.
No ale cóż poradzić?? Ma ktoś jakąś złotą radę?? Bo u mnie depresja zimowa na całego się zaczyna panoszyć. I do tego jeszcze ta teściowa...
I żadnej nowej komedii romantycznej nawet nie mam do obejrzenia.

niedziela, 1 listopada 2009

1 listopada

Dziś 1 listopada - dla wielu ważny dzień roku, dla mnie dzień jak co dzień. Do dzisiaj :) Bo dzisiaj moja córka postawiła swoje pierwsze, samodzielne kroczki. Było wiele wzruszeń i śmiechu. Te pokraczne, chwiejne kroki były dla mnie jak spacer po Księżycu - mały kroczek Gabrysi ale wielki kroczek w dzieciństwo. W odkrywanie świata, przybieganie do mamy, łażenie po trawie i plaży, kopanie piłki, tuptanie do szkoły. Łezki się kręciły nie raz. Odkąd zaszłam w ciążę, ciągle wyobrażałam sobie te chwile, kiedy usłyszę pierwsze "mama", zobaczę pierwszy krok i pierwszy raz zaprowadzę do przedszkola. I oto pierwsza z tych chwil nadeszła. Kiedy? Jak, tak niespostrzeżenie się do mnie podkradła, kradnąc mi kolejne godziny życia i odcinając nowe etapy?
W ciąży, kiedy chadzałam z psem na długie spacery nad rzekę, z nudów prowadziłam z moją córką wewnętrzne dialogi. Wyobrażałam sobie, jak mnie o coś pyta a ja w myślach udzielałam jej odpowiedzi na najróżniejsze pytania, żeby być przygotowanych na chwilę, kiedy padną na prawdę. I pewnie już niedługo moje wewnętrzne monologi ujrzą światło dzienne.

Marta jeszcze brzuchatka, podłamana, bo jednak chyba pochodzi sobie do terminu z brzuchem. I bólem pleców (zamieniłabym się z nią chętnie za moje rozchodzące się spojenie łonowe w ciąży). Tak więc na Kulunia ciągle czekamy. Może będzie niepodległym dzieckiem na 11 listopada??

I jednak może jeszcze o Dniu Wszystkich Świętych, tak bardziej na smutno. Dziś nie myślę o moich zmarłych dziadkach, którzy przeżyli swoje życie, tak jak chcieli. Dziś myślę o moich koleżankach, rówieśnicach, które odeszły nagle, pozostawiły po sobie wiele smutku. O Izie, która zginęła w wypadku zaraz po maturach. O Agnieszce, która zginęła w wypadku zaraz po obronie dyplomu. O Magdzie, która zmarła po długiej walce z chorobą, osieracając Amelkę. Magdzie, która jako mała dziewczynka, była żywym dzieckiem z wieloma planami na przyszłość. Zdrową, pełną radości życia dziewczynką, która nie wyglądała na toczoną śmiertelną chorobą. 
Iza zmarła, zanim podjęła życiowe wyzwania, Agnieszka w trakcie ich realizacji, na przełomie życia a Magda zmarła z poukładanym życiem i dokonanymi wyborami,  w pełnej świadomości dopełniającego się czasu. Lata nas od siebie oddaliły, ale jej śmierć, i każdej innej młodej dziewczyny, jest dla mnie memento... Cieszyć się tym, co przynosi każdy dzień, nawet kiedy nie ma w nim wielkich achów i ochów.