niedziela, 13 grudnia 2009

Poimprezowo, przedurodzinowo

Wielki miks urodzinowy już dawno za nami a moje urodziny dopiero jutro :)
Jakoś nie miałam serca i woli nic napisać. A przecież wypada pochwalić się swoją małą solenizantką, która z takim samozaparciem grzebała w torcie, zlizywała śmietanę i otwierała prezenty, chociaż ma dopiero roczek :)

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Ogólnie impreza się udała (czytaj: trupy nie padły), teściowej udało mi się nie załatwić (czytaj: nie pójdę siedzieć) i nie umarłam od nadmiaru słodyczy (czytaj: niekoniecznie tej namacalnej, złożonej z sacharozy). Nikt nie wpadł pod stół, sole trzeźwiące nie okazały się potrzebne a Gabrysia zarządzała towarzystwem jak chciała. Babcie robiły tylko achy i ochy, bo ona taka śliczna i taka zdolna i tak ślicznie chodzi i tak ślicznie tańcuje i tak ślicznie je (i tak ślicznie się drze jak chce coś wymusić...).
Gabrysia zgarnęła zestaw małej sprzątaczki i huśtawkę (która została u moich rodziców bo jest taka wielka, że zajęłaby mi pół salonu). Ja zgarnęłam 900 zł w gotówce (wydane na skrapowe przydasie zanim jeszcze trafiły do mych rączych rączek) i książkę Nigelli (ubóstwiam tą panią w garach) "Lato w kuchni przez okrągły rok". To ostatnia, jakiej mi brakowało w polskim wydaniu. Teraz albo pozostaje czekać na kolejne tłumaczenia albo wgryzać się w angielskie przepisy z ich dziwnymi nazwami składników. Uwielbiam napawać się nowością tych książek, zdjęciami jedzenia. Zresztą jestem podatna na reklamę, bo "Perfekcyjną panią domu" też uwielbiam. 
I przyznam się Wam w sekrecie, że oprócz ambitnych książek nie tylko kulinarnych niezmienną miłością darzę sagi - romansidła. Moje ulubione to "Saga o ludziach lodu" Margit Sandemo. I inne tej autorki :) No cóż. Każdy ma jakiś mały, brudny sekrecik :)
Już więcej kompromitujących szczegółów nie będzie przedurodzinowo. A jutro o 12:00 moja skóra zacznie się już tylko starzeć. Bo to 26 urodziny już...


piątek, 4 grudnia 2009

Miks urodzinowy

Jeszcze kilka godzin i wyjeżdżamy na weekend do mojej mamy na wieś. Biedna kobieta organizuje miks urodzinowy, bo u nas w rodzinie grudzień obfituje w solenizantów (nieskromnie dodam, że i ja jestem wśród nich). Czterech solenizantów będzie dmuchać świeczki. Dla mnie najważniejszym jest Gabrysia, która jako jedyna ma urodziny dokładnie w dniu imprezy :D
Będzie miała też swój osobisty torcik (z próżności, żeby dobrze na zdjęciach wyszło :) ) i dostanie masę prezentów. Ja jestem na szarym końcu, bo jak twierdzi moja mamusia, spełniłam już swoją powinność życiową bo dostarczyłam im wnuka do rozpieszczania. Na mamusię to zawsze można liczyć. W między czasie zdążyła zgubić świeczkę z 5, w związku z czym moja teściowa będzie obchodzić 4 urodziny....
Czeka nam 4 godziny jazdy z wrzeszczącym dzieckiem. Miodzio. Dlaczego moja córka musi być niestandardowa i kiedy inne dzieci usypiają w aucie ona wręcz przeciwnie? Zawsze w takie dni marzy mi się wynalezienie teleportu, takiego jak w Startreku. Wyobraźcie sobie, jakby się miło podróżowało... Istniało by jedynie ryzyko, że pojawimy się u celu podróży z ręka na czole, bo molekuły źle się poskładają. Ale jak myślę o tej podróży autem to ta ręka na czole nie wydaje się być taką dużą ceną za błyskawiczną podróż.
Trzymajcie za mnie kciuki, żebym umiała trzymać jęzor za zębami i nie pozabijała w szale mamusi i teściowej. Jest to bowiem kumulacja gorsza od czarnej dziury.
No to widzimy się za dwa dni i kolejne dwa kilo na plusie...

czwartek, 3 grudnia 2009

Małe załamanie...

Właśnie przeżywam małe załamanie nerwowe. Bardzo staram się nad sobą zapanować. Odliczam do stu w tą i z powrotem. 
Mój mąż został po pracy oddelegowany do Galerii Handlowej, żeby zakupić kartę podarunkową, którą mamy dać w sobotę teściowej. Oprócz tego miał zakupić kilka drobiazgów w empiku i śmietanę. Z empiku chciałam blok do malowania mangi i komików i książkę, która ukazuje się co miesiąc (przyznam się do czytywania sag...).
Mój mąż zadowolony z siebie, że tak pięknie zrobił zakupy, właśnie poszedł wysikać psa. A ja oddycham głęboko.
Bo zgadnijcie czego mój mąż zapomniał kupić???? Oczywiście karty podarunkowej....
I blok do szkicowania kupił, czyli taki jakich mam na pęczki. 
Wysłać faceta na zakupy. Wryyyy.

środa, 2 grudnia 2009

Guzy i inne takie

Moje dziecko ostatnimi dniami wygląda jak ofiara przemocy domowej... Cała buzia zielono - żółtawo - fioletowa. Tu małe, znikające już limo od stolika (pilnowaliśmy jej oboje z mężem...), tam wielki guz od grzejnika (stała oparta o mnie i pokazywałam jej obrazki na tkaninie). Gdyby się ktoś z opieki społecznej przypałętał to Gabrysię na bank mi zabrali. Czy ja jakaś wyrodna jestem czy jak? Teraz przechodzimy etap włażenia na kanapę. Gorzej ze schodzeniem... Uczę ją samodzielnego schodzenia i tak sobie myślę, że jak z raz czy dwa nie zaboli tyłek przy upadku, to nigdy nie będzie ostrożna. Bo nie będzie widziała zagrożenia.
Szatan z tej mojej córki. Wymowne spojrzenia teściowej są bezcenne, bo przecież jak ona jej pilnuje to mała nie ma ani draśnięcia. Dzisiaj idzie do babci na popołudnie i mąż, wychodząc do pracy, mówi do mnie:
- Ty, może ją trochę przypudruj czy jak? Masz jakieś tam specyfiki... Bo pomyślą, że jej w ogóle nie pilnujemy.
Do zamaskowania tych guzów to i makijaż teatralny by nie wystarczył :D