sobota, 26 listopada 2011

Tajne przez poufne

Nawet nie wiecie, ile pikantnych szczegółów z życia innych ludzi można wyłowić podczas jednej trasy relacji Warszawa - Nowy Dwór zatłoczonym Transludem w godzinach wieczornych. Milion. No dobra, przesadzam, ale kilka na pewno ;) Autobusy miejskie, z racji krótszego charakteru podróży, nie dostarczają moim uszom tylu rozrywek. I po co zabierać ze sobą w trasę muzykę i książkę, które najpierw zabijają czas a później nieprzyjemnie ciążą na ramieniu, skoro zawsze trafi się ktoś chętny do zabawienia mojej skromnej osoby? Moja poniedziałkowa podróż nie pozostawiła mojego żądnego sensacji umysłu bez zaspokojenia. Ale zacznijmy może od początku.
Najpierw nerwowe oczekiwanie w kolejce i liczenie ludzi - uda się usiąść czy będę wisieć na uchwycie całą trasę? Jestem o włos od niesiedzenia... Zaczynam gryźć paznokcie czekając na swoją kolejkę przy wsiadaniu... Płace za bilet, idę w tył autobusu i oto JEST. Przedostatnie miejsce obok neutralnie pachnącej pani. Bo musicie wiedzieć, że nawet najbardziej zmęczone nogi i ciało, nie przetrwają jazdy w rozgrzanym autobusie obok pasażera stroniącego od mydła (od co najmniej roku) i proszku do prania (od nowości ubrań). Takie nogi wolą stać sobie gdzieś daleko i dalej mdleć ze zmęczenia. Siedzę więc sobie spokojna i z nieskrywaną satysfakcją patrzę na tych biedaków, którym zabrakło miejsca. Nawet się nie spodziewałam, że właśnie wśród tych biedaków stoją dwa gwoździe dzisiejszego programu. Tak więc przedstawiam Wam aktorkę pierwszoplanową - młodą brunetkę w eleganckim stroju z przyklejonym do policzka telefonem. Nadaje do niego już od kolejki przed autobusem, nie robiąc nawet przerwy przy płaceniu za bilet, po czym nieskrępowanie konwersuje dalej zajmując miejsce stojące na tyłach autobusu. A teraz dla równowagi pora na aktora pierwszoplanowego. Mężczyzna w średnim wieku ze śmieszną fryzurą, w dżinsowej kurtce i spranych spodniach z obowiązkową reklamówką w ręce. Pan ów przemiły stanął akurat nade mną, dzięki czemu przekonałam się, że nie wytrzymał presji dnia powszedniego i wspomógł się promilem. Czekała mnie więc jazda z głową wpatrzoną w okno, celem uniknięcia biernego upojenia "odchuchowego". Ale to nic. Przecież spektakl to i tak głównie słuchowisko. Bezczelnie nadstawiam więc ucha w kierunku młodej brunetki, gdyż rozmowa schodzi na młodszego, wysoce niesubordynowanego brata. Rozmowa toczy się z mamą i polega na udzielaniu rad, jak postępować z krnąbrnym nastolatkiem. 
- Mamo, ty nie daj sobą pomiatać. Powiedz mu, że to ty go utrzymujesz.
- .... (wypowiedź mamy, której niestety nawet moje czułe ucho nie jest w stanie wychwycić)
-  No jak to jak. Skasuj mu kieszonkowe, zabierz komputer i play station. Niech się gówniarz zacznie uczyć.
I tu pora na pana z promilem, który sympatycznie wtrąca się do rozmowy, mamrocząc pod nosem:
- Sama się skasuj babo jedna.
Mnie na twarz wychodzą rumieńce z przejęcia. Takiego obrotu akcji się nie spodziewałam. Jednak urocza brunetka zdaje się być zbyt zaangażowana w rozmowę, żeby usłyszeć docinek. Rozmowa toczy się więc nienaruszonym rytmem.
- Wiesz mamo. Nie może tak być żeby on z jakiejś głupio pojmowanej solidarności klasowej tez miał karę. 
I znowu pora na kalafiora czyli pan kontratakuje:
- Co ty kurwa wiesz o solidarności. Co ty kurwa wiesz. Ja bym cie nauczył czym była solidarność ty barani łbie (sądząc z pozadźwiękowego przekazu chodziło raczej o Solidarność). 
W tej chwili mam ochotę się odwrócić i spojrzeć przemiłemu panu w twarz. Ostatnim wysiłkiem woli się powstrzymuję, bo przecież ja tez niewiele wiem o Solidarności i jeszcze moja niewiedza zostanie ujawniona przez Pana? Pan natomiast zaczyna niebezpiecznie zwisać nade mną a u mnie pojawiają się smętne wyobrażenia: jak to jest zostać obrzyganym w autobusie? I od razu moje myśli wędrują do stanu posiadania przeze mnie chusteczek higienicznych. Mało... Pasażerowie będą musieli mnie wesprzeć w razie czego. Ale przestaję myśleć o pawiach bo znowu robi się ciekawie.
- Jak to nagrał? Co nagrał? 
- .....
- Niech on nie nagrywa takich rzeczy na kamerę. Tak nie można.
Taka wypowiedź nie mogła przejść bez echa.
- Ja cię kurwa zaraz nagram bucu. No kurwa no.
W tym momencie już połowa pasażerów obserwuje tę swoistą żonglerkę słowną ale pani nadal nie reaguje na zaczepki bądź ich nie słyszy. Na moje szczęście dojechaliśmy do Jabłonny, zwolniło się miejsce i pan przestał mnie otulać delikatna mgiełką alkoholową. Przestał również włączać się do rozmowy między matką a córką, gdyż nie oparł się znużeniu i zasnął. I tu niestety akcja urywa się drastycznie i dalsza podróż przebiega na podsłuchiwaniu dogasającej rozmowy młodej brunetki. Nuuudy. 
P. S. Tak. Jestem niewychowana i z lubością podsłuchuję wszelkie rozmowy telefoniczne bądź pasażerskie w środkach komunikacji publicznej.

poniedziałek, 7 listopada 2011

10 wyrażeń, które najczęściej wypowiadam w ciągu dnia

1. Gabrysiu nie dręcz psa. Mogę to mówić i milion razy a i tak skutek jest żaden. Pies, na widok dziecka, powarkuje cicho pod nosem, niezależnie od tego czy dziecko zmierza w jego kierunku czy nie. Dziecko absolutnie nie przejmuje się faktem, że znęcanie się nad zwierzętami podlega karze więzienia i z upodobaniem po tajniacku podkopuje psa, z lubością staje na wszelkie odstające od psiej bryły części, wkłada palce do oczu i z głośnym piskiem radości wyrywa psa z najgłębszego snu. Horror.

2. Pirat, odejdź od Gabrysi (dla swojego własnego dobra). Psina ma krótką pamięć niestety i trzeba mu przypominać o prześladowczych skłonnościach dzidziusia.

3. Gabrysia, wyjmij paluchy z buzi. Człowiek się spodziewa, że dziecko po uzyskaniu pełnego garnituru uzębienia, wyrasta z fazy brania wszystkiego do paszczy. Nic bardziej mylnego. Im brudniejsze paluchy z tym większą zawziętością siedzą w buzi. Wpadają tam również rogi książeczek (uprzedzając pytania, dziecko nie jest głodzone), opakowania płyt DVD, piankowe puzzle, klocki Lego i wszystko, czego wasza wyobraźnia nawet nie jest Wam w stanie podpowiedzieć. Pamiętam zacny artykuł w gazecie dla mam, jak dobierać zabawki dla niemowląt. Pisali tam, że należy wziąć rolkę ręczników kuchennych i przepychać wszystko przez otwór w rolce. Wszystko, co przejdzie należy schować. A jak w takim razie segregować zabawki dla trzylatki?? Przepychać je przez moje drewniane bransoletki?

4. Gabrysia, pozbieraj swoje zabawki. Apel tak samo skuteczny, jak ten z punktu pierwszego. Mamusia i tak wszystko wieczorem wyzbiera, żeby można było skorzystać z salonu.

5. Pirat, nie kradnij dziecku żarcia. Treścią życia mojego psa jest jedzenie. Obiektem polowań jest każdy jadalny przedmiot w rękach dziecka plus papier. Pozostawienie jedzenia bez nadzoru skutkuje jego natychmiastowym pożarciem. Żeby było szybciej, pies nie gryzie tylko od razu połyka. Pożarcie z kolei skutkuje dzikim wrzaskiem dzidziusia skarżącym na psa. A to z kolei skutkuje mamina migreną do końca dnia.

6. Nie, nie dostaniesz słodycza. Odpowiedź ta kierowana jest oczywiście do dziecka.

7. Gabrysia, nie dłub w nosie. Kolejnym bowiem otworem w twarzy, gdzie palce lubią przebywać, jest nos. Dzidziuś zyskał nawet przydomek "Wieliczka". Wszelkie próby tępienia brzydkiego nawyku oczywiście spełzają na niczym.

8. Czy ty mnie jeszcze kochasz?? To urocze pytanie kieruję do swojego małżonka, przytłoczona codziennością, odczuwając braki w romantyźmie i czułych gestach. Mąż, z kamienną miną, odpowiada niezmiennie: nooo taaak.

9. Gabrysia nie ruszaj.... Tutaj wstaw dowolne słowo poczynając od telewizora, poprzez kwiatki, na szufladach kuchennych kończąc.

10. Bo pójdziesz do kąta. Zdanie to zazwyczaj pojawia się zaraz po zdaniu z punktu 9. Przynosi chwilowy rezultat jednak nie działa długoterminowo. 

W zależności od pory roku lista moja ulega pewnym modyfikacjom. Na przykład w sezonie jesienno - zimowym "Nie dłub w nosie" przekształca się w "Nos się smarka w chusteczkę". Ubogi ten mój język codzienny :)

niedziela, 30 października 2011

Wszystkiemu winny jest koń

 Moja mama nie ustaje w dociekaniach, skąd dziecko złapało tą złośliwą salmonellę. Jako, ze ciastko z kremem zostało oczyszczone z zarzutów przez panią z Sanepidu a rosół, jako danie gotowane, jest mało wiarygodny, trzeba znaleźć innego winowajcę. Wyniki badań stwierdzają, ze możemy poszczycić się rzadkim szczepem prątków (normalnie rozpiera mnie duma) roznoszonym głównie przez myszy i szczury. Ruszyły więc tryby w umyśle mojej mamy (co ja bym bez niej zrobiła...). Trybiły i trybiły przez dwa dni aż dzisiaj dokonało się odkrycie - wszystkiemu winny jest koń!! I to nie byle jaki koń, ale najpaskudniejszy i najobrzydliwszy wałach pod słońcem. Typowy, plastikowy odlew pokryty cienką warstwą meszku w kolorze brązowym, wyposażony w derkę, siodło i uzdę. Miłość od pierwszego wejrzenia mojej córki, wypatrzona w kiosku na dworcu kolejki wąskotorowej pod Tatrami. Cóż było począć? Zakup został dokonany a koń dołączył do pokaźnego stada szkap, szkapin, koników, kucy i kucyków. Ochrzczony został Cwaniakiem (wyczuwam ty znaczne wpływ przebywania z dziadkiem...). Wracając więc do salmonelli, ziarno niepewności zostało zasiane w mojej głowie. No bo rzeczywiście szkapa stała w starej witrynce a sprzedawczyni nawet nie wiedziała, że ją ma.Oczyma wyobraźni widziałam harcujące po niej myszy, kiedy dworzec szedł spać. Zapadła decyzja - Koń musi zostać poddany kwarantannie (albo wyrzucony, na co dzidziuś wyraził bardzo głośny sprzeciw). Z powodu odłażącego meszku intensywne szorowanie odpada. Pozostaje obróbka termiczna. Najpierw mój wzrok pada na piekarnik. 150 C złośliwe pałeczki na pewno nie zniosą. Ale koń pewnie też nie... I nagle dopada mnie genialna myśl. Konia trzeba zamrozić! Wystarczy wyrzucić połowę zawartości zamrażalnika, owinąć szkapę w worek i gotowe. Dezynfekcja jak marzenie. Pozostaje jeszcze wykąpać wszystkich towarzyszy Cwaniaka z pudełka, czyli jakieś +/- 70 kucyków. 

A tu jeszcze winowajca:


sobota, 22 października 2011

Co dziś na obiad??

Wstaję rano, wybudzona gwałtownie wrzaskiem: MAMOOOO SIIIKUUU!, ale bynajmniej nie łazienkowe sprawy zaprzątają moją głowę. Niech sobie dziecko sika w majtki, ja tu mam ważniejszy problem. Odwieczne i nieśmiertelne pytanie błąka się w zakamarkach mojego umysłu... CO DZIŚ NA OBIAD? Tak, wiem, że dopiero siódma rano. Ale do obiadu zostało już tylko 5 godzin i 58 minut. Wtedy głodne sępy zaczną krążyć nad moją kuchnią w poszukiwaniu żarcia. Sępów tych nie sposób zbyć kanapką. Sepy są wybredne i mają różne upodobania. Myjąc zęby przeszukuję w głowie zawartość zamrażarki. Jakie ja mam mięso? Bo przecież bezmięsny obiad nie uchodzi. Kura czy świnia? Kotlety czy pieczeń? Zostawiam chwilowo tę zawiłą kwestię, zamierzając ugryźć problem z innej strony. Co mam oprócz mięsa? Właściwie niewiele. Każda wersja obiadowa będzie wymagała wyprawy do sklepu. Kiszka. Po półgodzinnym tentegowaniu w głowie zapada decyzja. Będą piersi kurzęce. Bo, moi drodzy, wybranie menu obiadowego nie jest takim hop - siupem. Trzeba przeanalizować szereg czynników, wybierając danie, przy którym pobrudzimy jak najmniej garnków i talerzy, które robi się praktycznie samo w ciągu maksymalnie pół godziny, nie chlapiąc przy tym całej kuchni drobinkami oleju. Koniecznie musi być zdrowe, pożywne i sycące, na co najmniej 5 godzin. Nie może wydawać intensywnych zapachów podczas przygotowywania, żeby pranie suszące się w salonie nie pachniało jak mielone. Czacha dymi. A mama chciała, żebym poszła na medycynę i odkryła jakąś arcyważną szczepionkę na śmiertelna chorobę, kiedy w domu od rana takie ważne kwestie wymagają analizy i wykonania. Nadchodzi 13. Ręce mi się trzęsą z nerwów, w zlewie piętrzy się stos misek i miseczek, włosy lepią się do spoconego z wysiłku czoła. Zlatują się sępy, głośno analizując zawartość garów. Po chwili zapada werdykt: zjemy. Uffff. Huraaa. Sukces. Do wieczora głowa spokojna :) 
A wieczorem zaczyna powoli legnąć się w mojej głowie złowieszcze pytanie: co JUTRO na obiad??

piątek, 21 października 2011

W szponach salmonelli

Tajemnicza choroba, która wykorzystywała do terapii leczniczej nasze łóżko, zyskała już swoja nazwę. Taaaak. Ze Słowacji, oprócz wspomnień, przywieźliśmy kilka pałeczek salmonelli. A właściwie dzidziuś przywiózł.  Moja mama rozpoczęła dochodzenie: to na pewno to ciasto... Albo nie. Ten rosół. Smakował tak dziwnie nieświeżo. Ale chyba jednak ciasto. Z kremem było. CO Z DZIECKIEM TERAZ BĘDZIE?? (rozpaczliwe pytanie mojej mamy przez telefon). No nic - odpowiadam. Chyba przeżyje. Demon salmonellozy zawisł nad naszym domem. Czy teraz przyjdzie już tylko umrzeć, odizolowanym od społeczeństwa? Naznaczą i napiętnują nasz dom... Ludzie pomyślą, że to może z brudu. Sanepid już zawiadomiony. Jesteśmy na czarnej liście (Boże... przecież ja nie mam nawet mandatu za przekroczenie prędkości). Przyjadą, będą nas dezynfekować, obwieszą dom czerwona taśmą, jak miejsce zbrodni. Każą nam w upokorzeniu robić do plastikowych kubeczków przez najbliższe pół roku. Znajomi się od nas odwrócą. Obrazy przesuwały się z mojej głowie, jak wędrujemy suchą i piaszczystą, wyjątkowo wietrzną krainą w stronę bezludnego horyzontu. Cały dobytek pchamy na wózku a na koniec, z głodu, zjadamy psa. Z łamiącym się sercem oczekuję przedstawiciela Inspekcji Sanitarnej. I oto się zjawia - dobry anioł służby państwowej. Proponuję coś do picia. Pani odmawia. Myślę sobie: i słusznie, nie wiadomo gdzie czai się demon. Zaczyna się grad pytań. Po chwili atmosfera się rozluźnia. Jednak nie musimy opuszczać cywilizacji ani tkwić zamknięci w domu do końca świata. Nie musimy okupować kubeczków ani psikać całego domu chlorem. Nie musimy się badać. Kamień spada mi z serca. Przed moim dzieckiem jest jednak jakaś przyszłość. Salmonella opuści nasze progi najdalej za tydzień. A zalecenia?? Zalać kibel Domestosem i często myć ręce. Wizja jałowego horyzontu rozwiewa się całkowicie.

wtorek, 18 października 2011

Lecznicze właściwości "duzego łóska"

Nie wiem jak to się dzieje... Na pierwszy rzut oka zwykłe łóżko 160*200 cm, zazwyczaj oblegane przez psa. Czy to może zasługa materaca z Ikei? A może solidnej ramy z Black Red White? A może lekkiej jak piórko pościeli? Ale moje łóżko ma właściwości lecznicze. Rzekłabym wręcz, że uzdrawiające w tempie natychmiastowym. Da się to łatwo sprawdzić w czasie nagłej nocnej choroby dzidziusia. Bóle budzą ją co 10 minut (mamusię oczywiście też). Mama, jako zwolennik "łóżka bezdzietnego", uparcie wstaje uspokoić małego pacjenta. Mija pierwsza godzina nocna. Dzidziuś wie jak rozegrać sprawę. Wystarczy odrobina wytrwałości. Drugiej godziny nocnej nie wytrzymuję i zabieram cierpiące dziecko do "duzego łóska". Mości się toto ze swoimi wszystkimi misiami, kocykami i podusiami na środeczku, pozbawia mnie jednej z poduszek i słodkim głosikiem oznajmia: Mama sytul mie. Cóż począć. Przytulam. Na początku macierzyńskie uczucia szybują pod niebiosa: och jak wspaniale tulić to małe, ciepłe ciałko. Dzidziuś oczywiście zostaje cudownie uleczony z bóli brzuszka, kaszelków, próbnych wymiotów, katarków i innych takich. A więc tulimy się. Po pięciu minutach hormony odpuszczają i zaczynam odczuwać dyskomfort wywołany małym, ciepłym ciałkiem. Próbuję je delikatnie przepchnąć w stronę męża, ale mały prześladowca tylko udawał sen. Znowu trwamy w zapaśniczym uścisku. Ja przestaję czuć lewą rękę. Po kolejnych kilku minutach ponawiam próbę oswobodzenia się z potrzasku. Dzidziuś już śpi, próba zwieńczona sukcesem. Uwalniam lewą rękę (muszę ją przenosić prawą bo czucie wraca bardzo powoli). Układam się na moim półmetrowym skrawku łóżka. Powoli zaczynam przysypiać, pod powiekami pierwszy sen. Łup! Dzidziuś zmienia pozycję. Macierzyńskie uczucia wyparowały wraz z kilkoma cichutko wysyczanymi przekleństwami. Odsuwam się jeszcze bardziej. Znowu się moszczę. Znowu przysypiam. Łup, łup. Dzidziuś leży w poprzek. Maż niewzruszony. U mnie łzy w oczach. Zaczynam zastanawiać się czy zmieszczę się na dzidziusiowym materacu. Ale przecież szkoda odchodzić z tak wysoce terapeutycznego łóżka. W nim każda godzina snu na wagę złota. Może będę żyła wiecznie?

poniedziałek, 10 października 2011

Życie jak w Madrycie...

tyle, że nudne i monotonne. Ale na pewno nie złe :) Niby dni mijają leniwe i powoli, niby człowiek tylko sprząta i gotuje ale jakoś tak czas rozpływa się po kościach, weny brak na pisanie :) Dziecko siadło mi na psychice i wysysa energię. Od czasu do czasu raczy mnie też powiedzonkami. Może dzisiaj na rozruszanie kilka moich ulubionych. A w następnym poście może o minionych wczasach? Chyba czas na reaktywację.

W samolocie gdzieś 10 000 m nad Rumunią.
-Zobacz Gabrysiu jakie piękne chmurki (łamiącym się ze strachu głosem), a pod chmurkami lasy i góry.
- Taaaak.
- Samolot szybko leci, wiesz?
- Taaak.
- Ale jeszcze godzinka i wylądujemy na lotnisku a tam czeka na nas dziadek Zbyszek.
- Taaak. Lecimy?? (tonem radosnego skowronka).
- Tak, lecimy (ja tonem skowronka w sidłach).
- Ale spadniemy, tak??? (tonem jeszcze radośniejszym)....
A połowa samolotu patrzy na nas w tej chwili.

Wieczorne przepychanki. Gabrysia leży już w łóżku, światło ma zgaszone, pora spania.
- MAMOOOO, siku.
- Idź spać!!! (idę wysadzić ją na nocnik, oczywiście bez rezultatu, zamykam za sobą drzwi).
- MAMOOOO, kupę.
- Kłamiesz, dopiero co siedziałaś na nocniku.
- Ale kupe, kupe. (znowu wysadzam i znowu bez rezultatu).
- Gabrysia, jak jeszcze raz mnie zawołasz do takiej bzdury to się zdenerwuję.
-......... MAMOOOOO.
- CO???
- Tyłek mnie boli.....
A mnie ręce opadły.

Gabrysia stoi w kącie i jęczy. Zaczynam ją przedrzeźniać i równiej udaję, że płaczę. Gabrysia uspokoiła się i słucha co ja robię. Po chwili:
- Mamo, ty nie płacz. To jest tylko dla dzieci płakanie.
- To ja nie mogę?
- Nie!!
Skonsternowana zamilkłam, dzidziuś wrócił do kąta i od nowa zaczął płakać, już ze spokojnym sumieniem.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Społeczeństwo egoistów

Mieszkam sobie w małym bloku, gdzie oprócz mojego jest jeszcze sześć mieszkań. Normalnie można by pomyśleć - kameralna atmosfera. Blok mój stoi na uboczu, przy ulicy, nie otoczony innymi blokami. Można by pomyśleć - zacisznie... Na parterze mamy bank z kamerami. Można by pomyśleć - bezpiecznie. Ale nie. Miasto moje bowiem to zbiorowisko egoistów. Ludzi, dla których myślenie musi być okrutną karą za grzechy. O myśleniu o innych już nie wspominam. Zacznijmy od kameralnej atmosfery, którą regularnie burzy banda idiotów z trzeciego piętra, organizująca imprezy dla ludzi znających tylko dwa słowa: kurwa i zajebisty. Dodam, ze ludzie Ci mają problem z liczeniem do 10 i myli im się szybko liczba wypitych kieliszków. Skutkuje to pawiami (bynajmniej nie ptakami) w okolicach wejścia do klatki z kulinarnym przeglądem tygodnia. Schodzenie na dół wygląda jak spęd bydła na dzikim zachodzie a tętent kończyn cudownie dopełniają dzikie odgłosy i nawoływania. W końcu moja klatka to dżungla... Ludzie z trzeciego za nic mają sobie moje upodobania muzyczne i raczą mnie zgrabną muzyką w jednym rytmie, od którego serce wyskakuje mi z piersi. Pomyśleć o tym, że nie każdy ma weekend w weekend, że pod nimi śpi małe dziecko to za dużo dla takiego egoisty. Bo liczy się tylko dobra zabawa. Przejdźmy teraz do zacisznej lokalizacji.... Lokalizacja bowiem na nic, jeżeli za ścianą, w budynku sąsiadującym z moim blokiem szeregowo, otwiera się klub nocny. Klientela bynajmniej nie należy bo owłosionej a strojem obowiązkowym jest dres. Klientela jest również przygłucha więc podkręca się muzykę. U mnie w łazience szczoteczki drgają w kubku. Dla urozmaicenia mam czasem okazję uczestniczyć zaocznie w jakimś weselu lub osiemnastce do wczesnych godzin porannych. Miodzio. Kto w Urzędzie Miasta był tak genialny i wydał pozwolenie na taki lokal?? Na pewno ktoś, kto nie mieszka w moim bloku. Co do bezpieczeństwa to powiem tylko, że pewnej pięknej nocy ukradziono nam deczko zużyte kołpaki z auta a sąsiadom kilka razy wybito szyby w samochodach. Ale banku nie okradziono... Zresztą kto by się zamierzył na Bank Spółdzielczy?? Tak oto, żyję sobie w tej mojej "sielance" okupionej kredytem na najbliższe 30 lat.

czwartek, 24 marca 2011

Mroczne sekrety

Jakiś czas temu Agnieszka - Fejferek zaprosiła mnie do zabawy, w której zdradza się kilka sekretów o sobie. No to gotowi? Zapinamy pasy i jazda.
1. W dzieciństwie marzyłam, żeby mój tata był kierowcą autobusu miejskiego albo trolejbusa. A to wszystko po to, żebym mogła sobie przychodzić te autobusy sprzątać na zajezdni. Tak wiem... Freud miał by tu wiele do powiedzenia.
2. To może już wiecie ale jestem zagorzałą miłośniczką komedii romantycznych i wszelkiego rodzaju sag. Wiem, że to książki o wątpliwych walorach literackich ale cóż poradzić. Taka potrzeba serca.
3. Uwielbiam gry, a najbardziej planszówki. Nie pogardzę również Sing Starem (tak, tak, mam głos jak anioł ;) ). Szkoda, ze tak rzadko mam okazję posiedzieć cały dzień nad jakąś planszą i ograć wszystkich przyjaciół.
4. To, że jestem uzależniona od słodyczy widać bo zapasowych kołach na moich boczkach. W związku z tym całe życie jestem na diecie ;)
5. Lubię gotować i piec.
6. Prawdziwe wakacje w moim wydaniu wymagają palm i rozległej, piaszczystej plaży. 
7. W związku z powyższym sekretem chciałabym mieszkać gdzieś na południu Europy, w domu z własną plażą. Chociaż kąpać w morzu się nie lubię, ale piasek przez palce mogę przesypywać godzinami.
8. Jak już przy kąpielach morskich jesteśmy to zdradzę, ze jedynym sportem jaki lubię czynnie uprawiać jest pływanie. Ale tylko w basenach. Zbiorniki o nieznanym podłożu i bogatym życiu napawają mnie obrzydzeniem.
9. I na koniec zdradzę Wam, że jestem ogromnym fanem lunaparków i ekstremalnych przejażdżek. Ciężko u mnie wywołać sensacje żołądkowe więc żadna kolejka górska mi nie straszna :)

To by było na tyle. Ciekawa jestem ilu rzeczy się po mnie nie spodziewaliście :) o ile byście mnie posądzali.

środa, 23 lutego 2011

Ofiara reklamy podprogowej

To ja. Tak mnie natchnęło powalentynkowo do napisania tego posta. Bo w weekend przed Walentynkami wybraliśmy się z mężem do centrum handlowego. A tam... No magia normalnie. Serduszka wszędzie, czerwone wstążki, specjalne walentynkowe kawy w kawiarniach i promocje na perfumy mające zapewnić miłość tego jedynego. I wpadłam. Normalnie romantyczką szaloną nie jestem. Ale widząc te wszystkie dekoracje miałam ochotę zakupić co najmniej po jednej rzeczy w każdym sklepie. Większość na prezent dla mojego ukochanego. Dobrze, że mam zawsze pusto na koncie a kartę płatniczą dzierży ten rozsądniejszy. Bo ja wpadłam w szał zakupów. Dlatego prezenty świąteczne kupuję w internecie. Galeria wyssałaby ze mnie ostatnią złotóweczkę. Bo serduszka walentynkowe to pikuś przy tych wszystkich choinkach, cudnych bombkach i dzwoneczkowych piosenkach w galeriowym radio. Wtedy ogarnia mnie wielka miłość do każdego członka mojej rodziny i mam ochotę spełnić najskrytsze życzenia. W samym empiku każdy dostałby po książce. Później w Smyku dzieci dostałyby po kilka zabawek i ubrane zostały by od stóp do głów. W Saturnie mój mąż wzbogaciłby się o kilka gier na PS3 i filmów DVD. Teściowa dostałaby perfumy i kremy, a jakże. Tylko jak tu to wszystko kupić kiedy ma się 50 zł na osobę?? Niemniej jednak atmosfera galerii robi swoje. Bo czymże w sumie są pieniądze? Chwilą radości, którą można podarować bliskim - takie mam zaćmienie umysłu. Jestem idealnym targetem supermarketów. Mój słaby mózg chłonie jak gąbka. Dlatego mój portfel bardzo dziękuje za internet. Bardzo. Szkoda z kolei, że w tym internecie tyle sklepów skrapowych... A tego to już nawet najsilniejsza wola nie zabije. I nie potrzeba mi kolorowych wystaw i romantycznej muzyki. Produkty kupują się same. Bo to zaćmienie umysłu jest raczej permanentne.

środa, 16 lutego 2011

Miałam temat ale zapomniałam

Jeszcze wczoraj wieczorem, w łóżku, miałam temat na dzisiejszy post. Normalnie wydawał mi się genialny. Mały problem mam tylko z pamięcią i za Chiny nie pamiętam, co to ja chciałam napisać. Miało być głęboko, z puentą. No ale nie będzie. Ponarzekam sobie trochę. Bo nuży mnie już ta zima. Poszłam z dzieckiem na spacer i łzy mi na policzku zamarzały. Co z tego, że piękne słońce i patrząc przez okno aż ma się ochotę na łażenie godzinami. Jestem stanowczo ciepłolubna. Poza zimnem kolejna tragedia - skończyły mi się worki do odkurzacza a tan założony, pełny po brzegi. Sprzęt ledwo ciągnie. Utoniemy pod kudłami jak nic. Czyli jak nie zabije mnie zimno to na pewno uduszę się kłakami. Dodatkowo, wczoraj pojechałam zatowarować lodówkę. Przeliczyłam się w swojej sile i wytrzymałości przy wnoszeniu toreb i pęknęłam sobie plecy. Boli mnie przy każdym ruchu. Jak dobrze, ze Bóg stworzył człowieka a ten z kolei stworzył Ketonal. Poza tym od kilku dni nie mogę dojść na pocztę. Sklepy skrapowe się na mnie uwzięły i rzucają nowościami jak szalone. A ja już spłukana (zresztą, pensji Julka by mi brakło na wszystko co bym chciała mieć). Dziecko katuje mnie wielogodzinnymi seansami baranka Shauna, który na początku wydawał mi się niesamowicie śmieszny i całkowicie strawny. Jak widać, za dużo to i świnia nie zje, bo rzygam Barankiem. A żebyście zrozumieli jak ze mną źle to przyznam się, że zaczynam się modlić o to, żeby poranny wybór Gabrysi padł na Teletubisie....
Irytyje mnie również serial "Chirurdzy" w którym to jestem w połowie sezonu szóstego. Ja wiem, że "shit happens", ale w takim wymiarze??????? Ileż można. Pochowali już większość krewnych, część bohaterów. Wszyscy spali ze wszystkimi a rozwody bierze się jak poranny prysznic - szybko i naturalnie.
No cóż. Wylałam trochę żółci. Ale mówi się, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Bo dzisiejszej dawce będę niezwyciężona.

wtorek, 1 lutego 2011

O rozrzutności

A może powinno być coś na kształt tytułu fraszki a'la  Kochanowski? Na przykład "Na rozrzutność"? Bo rozrzutnością ostatnio grzeszymy, oj grzeszymy ;) Jakiś rok temu zapadła decyzja, ze znudziło nam się życie szczurów blokowych i pragniemy wielkich, otwartych, wiejskich przestrzeni. Czyli budowa i przeprowadzka. Nastąpiła psychiczna mobilizacja, szereg wyliczeń i kalkulacji i zapadł wyrok: OSZCZĘDZAMY. Oszczędzamy comiesięcznie, żeby mieć fundusze na załatwianie papierków okołobudowlanych. I zaczęła się droga przez mękę.... Najpierw przyszło decydować o wczasach. I tutaj pewnie normalny człowiek stwierdzi, że wczasy i oszczędzanie zupełnie nie chodzą w parach. Otóż u nas chodziło raczej o dylemat wczasów w Polsce czy za granicą. Takie z nas oszczędne typy. Stanęło na tygodniu nad polskim morzem. Normalnie bida z nędzą ;) Mąż mój był wielce rozgoryczony, bo "on tu sobie flaki cały rok wypruwa, żeby jechać wymarznąć nad to nasze morze". No ale poszło. Pojechaliśmy pomarznąć do Piasków. Ale ile to oszczędności za to :) I tak się człowiek cały rok turlał z tym oszczędzaniem. I ciułał grosz do grosza. I tak do tego roku. W tym roku bowiem nasza wyjazdowa, zaprzyjaźniona rodzina (która również kiblowała z nami w Piaskach) ogłosiła, ze więcej nad Bałtykiem moknąć nie będzie i zakupiła wczasy w Bułgarii. I niewinnie zapytała czy i my byśmy jednak nie mieli ochoty jechać. Po początkowym oburzeniu, ze jak to jechać? wydać oszczędności? zapadła szybka decyzja, że jedziemy. I 5600 zł, ciężko oszczędzone, poszło sobie w siną dal. Zostawiło za to miłe poczucie, że we wrześniu będziemy się byczyć w ładnym hotelu obżerając się bez umiaru, jako że to wczasy All Inclusive. Wczasy uruchomiły lawinę. No bo jak jedziemy na wczasy to tak jakbyśmy nie oszczędzali. Czyli i auto takie starawe (3, 5 roku) czas by zmienić. Tak więc od wczoraj jesteśmy szczęśliwymi oczekującymi na nową Skodę Octavię. Oszczędności nie ma. I po co było w zeszłym roku odmrażać stopy w Bałtyku? Tęsknie spoglądać na najnowsze kolekcje papierów i wykrojniki? A to wszystko przez Martę i ten jej wczasowy pomysł. Albo gorzej - wina Neckermanna, że wysyła ludzi na wczasy. Bo jakby nie wysyłał to by i oszczędności się nie pasły teraz :)

czwartek, 6 stycznia 2011

Fotorelacja świąteczna

W końcu zebrałam się w sobie, przejrzałam foty (za wiele ich nie ma bo wszyscy wpadli w ferwor prezentowy) i przybyłam napisać posta. Wigilia nasza zaczęła się troszkę przed pierwszą gwiazdką, bo Zuza i dzidzi nie mogły się już doczekać Mikołaja. Zwłaszcza, że Gwiazdka potęgowała emocje dorzucając co chwilę w tajemniczy sposób prezenty pod choinkę. Mikołaj prezentował się zacnie a swoje przybycie obwieścił bimbającym dzwonkiem do drzwi. Przywitała go Zuzia z wypiekami na twarzy a dzidzi trzymało się lekko z tyłu mając z pogotowiu matczyną spódnicę (spodnie gwoli ścisłości). Widząc Mikołaja szybko orzekło, że to PAN KOJAŁ. 
Tutaj wielkie entre:

Image Hosted by ImageShack.us

Mikołaj został zaprowadzony do pokoju gościnnego i usadzony w wygodnym fotelu tuż obok prezentów. Bo trzeba Ci wiedzieć Drogi Czytelniku, ze Mikołaja w tym roku również dosięgnął kryzys i nie stać go było na wór. Poprosił więc Gwiazdki z nieba, żeby w magiczny sposób popodrzucały dzieciom prezenty pod choinki. Nie stać go było też na porządne buty.....

Image Hosted by ImageShack.us

Ale od czego ma się dwie grzeczne pomocnice, które wyciągają prezenty spod choinki i podają styranemu Mikołajowi? (No dobra. Jedna była grzeczna a druga postanowiła nie czekać aż słaby wzrok Mikołaja odczyta bilecik i poradziła sobie sama).

Image Hosted by ImageShack.us

Tyle było pudeł i pudełeczek, że do rozpakowywania zaangażowano również MAMUSIU, która dogorywała na kanapie.

Image Hosted by ImageShack.us

A tymczasem Mikołaj rozdawał i rozdawał.

Image Hosted by ImageShack.us

Papiery darły się jak szalone.

Image Hosted by ImageShack.us

I wyłaniały się spod nich najróżniejsze cuda - jak łyżworolki.

Image Hosted by ImageShack.us

Tymczasem młodszy pomocnik nadal działał na własną rękę.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

I przynosił do MAMUSIU coraz to nowe zdobycze, które były w locie rozszarpywane na strzępy ;)

Image Hosted by ImageShack.us

Później należało sprawdzić czy aby Zuzia nie dostała czegoś atrakcyjniejszego.

Image Hosted by ImageShack.us

Ostatecznie i Mikołaj nie wytrzymał i przyłączył się do ogólnego szału. Zeszedł z fotela do nas maluczkich i buszował w paczkach. może liczył, ze i dla niego jakaś Gwiazdka coś podrzuciła??

Image Hosted by ImageShack.us

Niestety. Mikołaj nie był chyba zbyt grzeczny bo nic się nie znalazło. Ale Zuzia - dobra gospodyni, miała dla swojego gościa przygotowany drobny poczęstunek. Piwo (bo to przecież chłop jest) i pierniczki.

Image Hosted by ImageShack.us

Mikołaj przekąsił co nieco i od razu się rozchmurzył. Była nawet minuta dla fotoreporterów.

Image Hosted by ImageShack.us

A na koniec pamiątkowe zdjęcie ze swoimi małymi pomocnikami.

Image Hosted by ImageShack.us

A wszystko to działo się ku uciesze gawiedzi.

Image Hosted by ImageShack.us

Zaraz po tym jak Mikołaj poszedł, znalazł się dziadek Zbyszek. Ten to ma pecha. Zawsze idzie do ronda wyglądać Mikołaja i zawsze przegapia jego wizytę.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Sto książek, które trzeba przeczytać

Wynalazłam w sieci taką listę książek, która jak głosi plotka, ułożona została przez BBC. Należy na tej liście zaznaczyć pozycje przeczytane (pogrubienie) i pozycje, których nie zamierzamy nigdy przeczytać (kursywa). Te neutralne, w kolejce do czytania pozostają napisane zwykłą czcionką. Zaraz zobaczymy jaki ze mnie czytelnik :D

1. Duma i uprzedzenie – Jane Austen
2. Władca Pierścieni – JRR Tolkien
3. Jane Eyre – Charlotte Bronte

4. Seria o Harrym Potterze – JK Rowling
5. Zabić drozda – Harper Lee
6. Biblia
7. Wichrowe Wzgórza – Emily Bronte
8. Rok 1984 – George Orwell
9. Mroczne materie (seria) – Philip Pullman

10. Wielkie nadzieje – Charles Dickens
11. Małe kobietki – Louisa M Alcott

12. Tessa D’Urberville – Thomas Hardy
13. Paragraf 22 – Joseph Heller
14. Dzieła zebrane Szekspira
15. Rebeka – Daphne Du Maurier
16. Hobbit – JRR Tolkien
17. Birdsong – Sebastian Faulks
18.
Buszujący w zbożu – JD Salinger
19. Żona podróżnika w czasie – Audrey Niffenegger
20. Miasteczko Middlemarch – George Eliot
21. Przeminęło z wiatrem – Margaret Mitchell
22. Wielki Gatsby – F Scott Fitzgerald
23. Samotnia (w innym tłumaczeniu: Pustkowie) – Charles Dickens
24. Wojna i pokój – Leo Tolstoy
25. Autostopem przez Galaktykę – Douglas Adams
26. Znowu w Brideshead – Evelyn Waugh
27. Zbrodnia i kara – Fyodor Dostoyevsky
28. Grona gniewu – John Steinbeck
29. Alicja w Krainie Czarów – Lewis Carroll
30. O czym szumią wierzby – Kenneth Grahame
31. Anna Karenina – Leo Tolstoy
32. David Copperfield – Charles Dickens
33. Opowieści z Narnii (cały cykl) – CS Lewis
34. Emma- Jane Austen
35. Perswazje – Jane Austen
36. Lew, Czarwnica i Stara Szafa – CS Lewis

37. Chłopiec z latawcem – Khaled Hosseini
38. Kapitan Corelli (w innym tłumaczeniu: Mandolina kapitana Corellego) – Louis De Bernieres
39. Wyznania Gejszy – Arthur Golden
40. Kubuś Puchatek – AA Milne
41. Folwark zwierzęcy – George Orwell
42. Kod Da Vinci – Dan Brown

43. Sto lat samotności – Gabriel Garcia Marquez
44. Modlitwa za Owena – John Irving
45. Kobieta w bieli – Wilkie Collins
46. Ania z Zielonego Wzgórza – LM Montgomery
47. Z dala od zgiełku – Thomas Hardy
48. Opowieść podręcznej – Margaret Atwood
49. Władca much – William Golding
50. Pokuta – Ian McEwan
51. Życie Pi – Yann Martel
52. Diuna – Frank Herbert
53. Cold Comfort Farm – Stella Gibbons
54.
Rozważna i romantyczna – Jane Austen
55. Pretendent do ręki – Vikram Seth
56. Cień wiatru – Carlos Ruiz Zafon
57. Opowieść o dwóch miastach – Charles Dickens
58. Nowy wspaniały świat – Aldous Huxley
59. Dziwny przypadek psa nocną porą (również: Dziwny przypadek z psem nocną porą) – Mark Haddon
60. Miłość w czasach zarazy – Gabriel Garcia Marquez
61. Myszy i ludzie (również: O myszach i ludziach) – John Steinbeck
62. Lolita – Vladimir Nabokov
63. Tajemna historia – Donna Tartt
64. Nostalgia anioła – Alice Sebold
65. Hrabia Monte Christo – Alexandre Dumas
66. W drodze – Jack Kerouac
67. Juda nieznany – Thomas Hardy
68. Dziennik Bridget Jones – Helen Fielding
69. Dzieci północy – Salman Rushdie
70. Moby Dick – Herman Melville
71. Oliver Twist – Charles Dickens
72. Dracula – Bram Stoker
73. Tajemniczy ogród – Frances Hodgson Burnett
74.
Zapiski z małej wyspy – Bill Bryson
75. Ulisses – James Joyce
76. Szklany kosz – Sylvia Plath
77. Jaskółki i Amazonki – Arthur Ransome
78. Germinal – Emile Zola
79. Targowisko próżności – William Makepeace Thackeray
80. Opętanie – AS Byatt
81. Opowieść wigilijna – Charles Dickens
82. Atlas chmur – David Mitchell
83. Kolor purpury – Alice Walker
84. Okruchy dnia – Kazuo Ishiguro
85. Pani Bovary – Gustave Flaubert
86. A Fine Balance – Rohinton Mistry
87.
Pajęczyna Szarloty – EB White
88. Pięć osób, które spotykamy w niebie – Mitch Albom
89. Przygody Scherlocka Holmesa – Sir Arthur Conan Doyle
90. The Faraway Tree Collection – Enid Blyton
91.
Jądro ciemności – Joseph Conrad
92. Mały Książę – Antoine De Saint-Exupery
93. Fabryka os – Iain Banks
94. Wodnikowe Wzgórze – Richard Adams
95. Sprzysiężenie głupców (również: Sprzysiężenie osłów) – John Kennedy Toole
96. Miasteczko jak Alece Springs – Nevil Shute
97. Trzej muszkieterowie – Alexandre Dumas
98. Hamlet – William Shakespeare
99. Charlie i fabryka czekolady – Roald Dahl
100. Nędznicy – Victor Hugo

Kolorem niebieskim zaznaczyłam moje "priorytety" z powyższej listy. Jak widać, gustuję głównie w literaturze wiekowej ;) Z nowszymi pozycjami jestem do tyłu. 
28 tytułów pogrubionych... Chyba trzeba się zacząć wstydzić :D
Zamierzam pojawić się tu wkrótce z relacją świąteczną i noworoczną. Trzymajcie kciuki za moje dobre chęci :)