niedziela, 13 grudnia 2009

Poimprezowo, przedurodzinowo

Wielki miks urodzinowy już dawno za nami a moje urodziny dopiero jutro :)
Jakoś nie miałam serca i woli nic napisać. A przecież wypada pochwalić się swoją małą solenizantką, która z takim samozaparciem grzebała w torcie, zlizywała śmietanę i otwierała prezenty, chociaż ma dopiero roczek :)

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Ogólnie impreza się udała (czytaj: trupy nie padły), teściowej udało mi się nie załatwić (czytaj: nie pójdę siedzieć) i nie umarłam od nadmiaru słodyczy (czytaj: niekoniecznie tej namacalnej, złożonej z sacharozy). Nikt nie wpadł pod stół, sole trzeźwiące nie okazały się potrzebne a Gabrysia zarządzała towarzystwem jak chciała. Babcie robiły tylko achy i ochy, bo ona taka śliczna i taka zdolna i tak ślicznie chodzi i tak ślicznie tańcuje i tak ślicznie je (i tak ślicznie się drze jak chce coś wymusić...).
Gabrysia zgarnęła zestaw małej sprzątaczki i huśtawkę (która została u moich rodziców bo jest taka wielka, że zajęłaby mi pół salonu). Ja zgarnęłam 900 zł w gotówce (wydane na skrapowe przydasie zanim jeszcze trafiły do mych rączych rączek) i książkę Nigelli (ubóstwiam tą panią w garach) "Lato w kuchni przez okrągły rok". To ostatnia, jakiej mi brakowało w polskim wydaniu. Teraz albo pozostaje czekać na kolejne tłumaczenia albo wgryzać się w angielskie przepisy z ich dziwnymi nazwami składników. Uwielbiam napawać się nowością tych książek, zdjęciami jedzenia. Zresztą jestem podatna na reklamę, bo "Perfekcyjną panią domu" też uwielbiam. 
I przyznam się Wam w sekrecie, że oprócz ambitnych książek nie tylko kulinarnych niezmienną miłością darzę sagi - romansidła. Moje ulubione to "Saga o ludziach lodu" Margit Sandemo. I inne tej autorki :) No cóż. Każdy ma jakiś mały, brudny sekrecik :)
Już więcej kompromitujących szczegółów nie będzie przedurodzinowo. A jutro o 12:00 moja skóra zacznie się już tylko starzeć. Bo to 26 urodziny już...


piątek, 4 grudnia 2009

Miks urodzinowy

Jeszcze kilka godzin i wyjeżdżamy na weekend do mojej mamy na wieś. Biedna kobieta organizuje miks urodzinowy, bo u nas w rodzinie grudzień obfituje w solenizantów (nieskromnie dodam, że i ja jestem wśród nich). Czterech solenizantów będzie dmuchać świeczki. Dla mnie najważniejszym jest Gabrysia, która jako jedyna ma urodziny dokładnie w dniu imprezy :D
Będzie miała też swój osobisty torcik (z próżności, żeby dobrze na zdjęciach wyszło :) ) i dostanie masę prezentów. Ja jestem na szarym końcu, bo jak twierdzi moja mamusia, spełniłam już swoją powinność życiową bo dostarczyłam im wnuka do rozpieszczania. Na mamusię to zawsze można liczyć. W między czasie zdążyła zgubić świeczkę z 5, w związku z czym moja teściowa będzie obchodzić 4 urodziny....
Czeka nam 4 godziny jazdy z wrzeszczącym dzieckiem. Miodzio. Dlaczego moja córka musi być niestandardowa i kiedy inne dzieci usypiają w aucie ona wręcz przeciwnie? Zawsze w takie dni marzy mi się wynalezienie teleportu, takiego jak w Startreku. Wyobraźcie sobie, jakby się miło podróżowało... Istniało by jedynie ryzyko, że pojawimy się u celu podróży z ręka na czole, bo molekuły źle się poskładają. Ale jak myślę o tej podróży autem to ta ręka na czole nie wydaje się być taką dużą ceną za błyskawiczną podróż.
Trzymajcie za mnie kciuki, żebym umiała trzymać jęzor za zębami i nie pozabijała w szale mamusi i teściowej. Jest to bowiem kumulacja gorsza od czarnej dziury.
No to widzimy się za dwa dni i kolejne dwa kilo na plusie...

czwartek, 3 grudnia 2009

Małe załamanie...

Właśnie przeżywam małe załamanie nerwowe. Bardzo staram się nad sobą zapanować. Odliczam do stu w tą i z powrotem. 
Mój mąż został po pracy oddelegowany do Galerii Handlowej, żeby zakupić kartę podarunkową, którą mamy dać w sobotę teściowej. Oprócz tego miał zakupić kilka drobiazgów w empiku i śmietanę. Z empiku chciałam blok do malowania mangi i komików i książkę, która ukazuje się co miesiąc (przyznam się do czytywania sag...).
Mój mąż zadowolony z siebie, że tak pięknie zrobił zakupy, właśnie poszedł wysikać psa. A ja oddycham głęboko.
Bo zgadnijcie czego mój mąż zapomniał kupić???? Oczywiście karty podarunkowej....
I blok do szkicowania kupił, czyli taki jakich mam na pęczki. 
Wysłać faceta na zakupy. Wryyyy.

środa, 2 grudnia 2009

Guzy i inne takie

Moje dziecko ostatnimi dniami wygląda jak ofiara przemocy domowej... Cała buzia zielono - żółtawo - fioletowa. Tu małe, znikające już limo od stolika (pilnowaliśmy jej oboje z mężem...), tam wielki guz od grzejnika (stała oparta o mnie i pokazywałam jej obrazki na tkaninie). Gdyby się ktoś z opieki społecznej przypałętał to Gabrysię na bank mi zabrali. Czy ja jakaś wyrodna jestem czy jak? Teraz przechodzimy etap włażenia na kanapę. Gorzej ze schodzeniem... Uczę ją samodzielnego schodzenia i tak sobie myślę, że jak z raz czy dwa nie zaboli tyłek przy upadku, to nigdy nie będzie ostrożna. Bo nie będzie widziała zagrożenia.
Szatan z tej mojej córki. Wymowne spojrzenia teściowej są bezcenne, bo przecież jak ona jej pilnuje to mała nie ma ani draśnięcia. Dzisiaj idzie do babci na popołudnie i mąż, wychodząc do pracy, mówi do mnie:
- Ty, może ją trochę przypudruj czy jak? Masz jakieś tam specyfiki... Bo pomyślą, że jej w ogóle nie pilnujemy.
Do zamaskowania tych guzów to i makijaż teatralny by nie wystarczył :D

poniedziałek, 30 listopada 2009

Łypiący Pirat

Wczoraj udało nam się załapać na trochę słońca na spacerku. Pirat też się załapał.
Strasznie mi się podoba to jego zdjęcie, kiedy tak łypie na męża tym zezującym okiem.
Pokażę Wam, to może Was też trochę rozśmieszy :)


Image Hosted by ImageShack.us


Miłego wieczoru :)

niedziela, 29 listopada 2009

Lecą te dni jak szalone

Dopiero co mi się ten 2009 rok zaczął, dopiero co niedawno obchodziłam skromne urodzinki dwa dni po wyjściu ze szpitala z nowym nabytkiem, a tu w sobotę będziemy świętować pierwszy roczek tego nabytku i 26 mój roczek. Prezenty już zgarnęłam w większości (oczywiście skrapowe przydasie), więc teraz tylko czekam na kolejny przeżyty rok za mną. 
Ostatnie tygodnie były nieco nerwowe. Mąż miał operację w nosie (przegrody i takie tam), dzidzia była w tym czasie przez tydzień u moich rodziców. Mała gnida nic nie tęskniła za mamusią i tatusiem. Może oddam ją mamie na przechowanie i odbiorę jak będzie już szła do szkoły :D Tydzień czasu pielęgnowałam więc małżonka, który hipochondrykiem jest. Ciężki kawałek chleba taka pielęgnacja ;) Do dzisiaj jeszcze kiepsko sypiam w nocy bo chrapie jak stary parowóz. Na szczęście wszystko za nami już. I teraz wiem już na pewno dlaczego to kobiety rodzą dzieci a mężczyźni nie....
Weekend minął szybko i jak zwykle bezproduktywnie. Gabrysia już jest taka pojętna. Codziennie umie coś nowego. Co prawda chodzi jeszcze jak stary pijak i wygląda jak ofiara przemocy domowej, ale z dnia na dzień jest coraz lepiej. 
W sobotę kupiłam w markecie pierwsze tej jesieni mandarynki. Ten zapach zawsze kojarzy mi się z zimą i grudniem. I zawsze miło mnie nastraja i cieplutko, pomimo, że to cytrus z gorących krajów. Już mi się marzą jakieś wczasowiska i zaczynam tęsknić za plażą i morzem. Ciekawe czy w tym nowym roku uda nam się zaliczyć coś śródziemnomorskiego? Chociaż i Bałtykiem nie pogardzę.
Skoro o grudniu mowa to i o prezentach czas pomyśleć. I jak zawsze pojawia się problem - co komu kupić? W mojej łazience zalegają kosmetyki z tych zestawów szykowanych na zimę. Każdy kupuje bo nie wie, co innego można wymyślić. Mam dość takich prezentów "na siłę". Dlatego zdecydowaliśmy z mężem, że teściowej damy z tym roku na urodziny kartę podarunkową do galerii handlowej. Przynajmniej kupi sobie to, co będzie jej się podobać. Pewnie pomyśli, że poszliśmy na łatwiznę i nie chciało nam się nic konkretnego poszukać. Ale co kupić 56 - latce, która nie ma hobby, czasem coś czytuje, na filmach się nie zna i ogląda z zapartym tchem "Klan" i "M jak miłość" (nie obrażam miłośników, ale na podstawie tego repertuaru nie da się wymyślić jakiegoś prezentu)? Wiem, że lubi ubrania ale za Chiny nie umiałabym komuś ciucha kupić. Zresztą sama również nie lubię ubrań dostawać. Ehhh... Ciężkie jest życie gospodyni domowej i synowej w jednym :D
Z mężem podjęliśmy rodzinną uchwałę, dotyczącą miesięcznego budżetu do wydania na własne hobby. Oboje mamy kosztowne zainteresowania. Mąż fotografuje a ja skrapuję :D Chociaż on biedny za 3 zł nic nie kupi a ja piękny papier 30*30 owszem :D Będzie stała kwota, której nie wolno przekraczać. W tym są książki, czasopisma i wszystko, co nie jest w standardzie życiowym. Trzeba sobie listę zrobić, co w którym miesiącu kupię :D bo przydasi nigdy dość.
I w sumie nudne to nasze życie i tyle.

piątek, 13 listopada 2009

Piatek, 13 - go

Dzisiejszy układ gwiazd i planet z góry zakłada katastrofę w życiu każdego. Bo dzisiaj nie dość, ze piątek, to jeszcze trzynastego. Na razie dopiero trzynasta więc ciężko ocenić ogól zniszczeń. Ale na razie:
- ściana na korytarzu rozwalona bo sąsiadowi kibelek przeciekał - z tego kolejna implikacja:
- moje dziecko nie spało w dzień bo przeszkadzały nam: kucie ścian, głośna sąsiadka usiłująca przekrzyczeć kucie ścian i niezdarni fachowcy upuszczający co minutkę klucz francuski,
- moja mama złapała grypę a jutro rano mieliśmy jej dziecko zawieźć, gdyż mąż w poniedziałek oddaje się korekcie przegrody nosowej,
- pies zjadł jakiś tajemniczy obiekt i na przemian przodem i tyłem próbuje go wydalić,
- sąsiedzi doprowadzili mnie do ostateczności swoimi kłótniami - są gorsi niż klub nocny za ścianą,
- nie wysłali mi jeszcze paczki ze skrapowymi przydasiami bo jest problem z firmą kurierską (czekam juz ponad trzy tygodnie),
- pewnie jeszcze kilka innych rzeczy, o których zapomniałam.


Ale piątek 13 go też też miłe niespodzianki.
Marta urodziła wczoraj w nocy silnego i dużego Stasia. Mąż mi dzisiaj kupił bindownicę Bind It All :D. I chyba pierwszy raz od tygodnia pójdę na popołudniowy spacer i nie zmoknę.
Trzeba jeszcze tylko uważać na czarne koty, rozstawione drabiny i cicho wyjść z domu, żeby sąsiadka mnie nie zauważyła....
A Wasz bilans 13 listopada??

sobota, 7 listopada 2009

Dzień z życia bigla

4.00 Oj, futerko mi się coś potargało przez to spanie. Muszę się zrobić na bóstwo (tu lizanie, ciągnięcie, siorbanie, drapanie, pojękiwanie). Ojjjjj, jak mi dobrze tak się drapać. Jeszcze tylko ze dwa razy się na plecach przejadę i toaleta skończona. O, obudziła się i znowu na mnie syczy. Nic o siebie pies zadbać nie może. Jak ona się maluje to ja jej nie przeszkadzam....
7.00 Znowu mi się futro potargało i coś mnie swędzi za lewym uchem, ale się nie ruszam, bo znowu mi się oberwie. Popatrzę sobie jednym oczkiem, może już nie śpią?? Eee, śpią. Kiszka. Może dziecko zaraz wstanie?? O i wstało. Cudnie. Można zacząć nowy, wspaniały dzień. Buzi dla Pańci, buzi dla Pańcia. Jeszcze kilka lizów tu i ówdzie na oślep i wszyscy obudzeni. Kocham poranki i to turlanie w pościeli. Idę jeszcze z Pańcią przywitać Gabrysię. Też jej dam liza, bo tez ją kocham. Wszystkich kocham, cały świat bym polizał. Ummmm, jak tu coś ładnie pachnie. Daj powąchać tego pampersa. Nie uciekaj.
8.00 Na śniadanie znowu pomyje. Oni się nie chcą dzielić ze mną, więc muszę tak stać i patrzeć jak jedzą. I jeszcze im przeszkadza, że sobie łapki o stół opieram. Nie dość, że głodny to jeszcze popatrzeć nie można. Gdybym tak umiał gotować.... Nawet dziecko coś ma. A przecież to JA JA JA jestem ważniejszy. Idę zobaczyć. Może tam mi coś kapnie. 
Nie kapło, ale dziecko ma słaby chwyt w dłoni. Wszyscy zjedli więc można zjeść te psie pomyje.
9.00 Szybkie siku do ronda i z powrotem. Żegnam Pańcia. Biedny musi iść. Nie wiem po co on chodzi?? Ja tam bym tylko na spacerki chodził. Ale zawsze bym się cieszył. A on się nie cieszy więc pewnie nie idzie na spacerek.
9.30 Zabawa na całego. Ja gonię a później mnie gonią. Wszyscy piszczą i krzyczą i w ogóle jest cudownie. A jakie wspaniałe są te piłeczki od nowej zabawki. Dobrze, że dziecko to się lubi dzielić. Ale Pańcia coś niezadowolona... I już nie ma piłeczek. Ale za to chrupki przyniosła. W tej grze jestem najlepszy. Zawsze najszybciej wszystkie zjadam. Dziecko nie ma ze mną szans. A w nagrodę jest więcej chrupek :) Jupiiii. Pańcia to nas rozpieszcza.
11.00 Też bym chciał na kolanka do Pańci. Ale ona mnie nie chce wziąć. Dziecko siedzi, to ja też chcę. No dobra. Jak nie to chociaż porzucaj mi piłeczkę. Halo. Słyszysz? No rzuć!!!
11.30 Dziecko śpi i ja też muszę. Nawet tupać nie mogę. Biedny jestem. Dobrze, że chociaż sypialnia otwarta, to nie muszę się gnieść na tej kanapie. Teraz sobie trochę na plecach pośpię, żeby się się futerko ładnie ułożyło. Czy ona musi tą maszyną piekielną tak pyrkotać?? Jak ona śpi to ja jej nie przeszkadzam...
13.00 Dziecko znowu je a ja się tylko patrze. Kto im takich głupot naopowiadał, że pies tylko dwa razy dziennie powinien jeść?? Mniam. Tym razem dziecku nic nie zabiorę bo Pańcia pilnuje. Jedynym pocieszeniem w głodzie jest rychły spacerek. Pójdę się już upomnieć pod drzwi, żeby nie zapomnieli (tu długie i wyjątkowo żałosne piszczenie przyprawiające o furię). Nawet przypominać nie można bo znowu krzyczą. Chyba się w sobie zamknę. 
14.00 Spacer. Kocham. Uwielbiam. Codziennie odkrywam od nowa stare ścieżki. W sumie to romantyk ze mnie. A ile nowości się pojawiło na tym drzewie, i na tym też, o i na tym... Ajć. To bolało. Nie musiałaś tak mocno ciągnąć na to żelastwo na mojej szyi. Teraz można swobodnie na łonie natury załatwić swoje potrzeby fizjologiczne (kupa obowiązkowo, kiedy tłum ludzi się przygląda). Od razu tak lżej na duszy i ciele. Jesteśmy w parku. Kocham park. Jest cudowny. Znowu załatwiam potrzebę fizjologiczną. To musi być co cennego, bo Pańcia to zawsze skrzętnie zbiera po mnie i wrzuca do takich pojemników. Te pojemniki czasem są bardzo straszne, jak leżą zamiast stać i stracha takiemu biednemu biglowi napędzają. A teraz wał nad rzeką. Tu jest już absolutnie cudownie. Tyle skarbów do wąchania. I czasem nawet mogę je wąchać sam, bez Pańci na smyczy. Ale tylko czasem, bo ona nie lubi ze mną biegać za kotami i ptakami. Zawsze się później denerwuje, bo nie przychodzę jak woła. No ale przecież jak kocha to poczeka.
16.00 Znowu w domu. Niestety. Ale znowu możemy się pobawić. Guzik. Dziecko znowu je.  A ja znowu nie. Przykry mój los. Ale dziecko jest nieszczelne i często mu coś wypada, więc warto sępić.
17.00 Bawimy się na całego. To znaczy, ja leżę schowany za kanapą to Pańcia wyjęła takie straszne okrągłe coś, świeci i gra. Okropieństwo. Ja bym na to nawet nie spojrzał. Ale dziecko się cieszy. Widać, ile mu jeszcze brakuje do mojego poziomu. Mnie już takie tandety nie ruszają.
18.00 Szybka kolacja była u dziecka, ale żebrać nie warto bo to jakieś owoce tylko. Ale ja zaraz będę miał znowu pomyje w misce. Kiszka. Kąpiel dziecka. Ufff. Tego to ja mu nie zazdroszczę. I to codziennie. A po co? Przecież nie ma to jak naturalny zapach.
19.00 Dziecko w końcu śpi. Już zmęczony byłem tą ciągłą zabawą. Ileż można?? Teraz czekam z Pańcią na Pańcia. Wraca sobie, ale raczej nie ze spacerku bo nadal się nie cieszy. Uwielbiam go witać na klatce. Głośno go witam bo tak się cieszę, ale zawsze dostaję w czapę. Nie wolno się głośno cieszyć. Ale ja się cieszę super bardzo bo idę znowu na spacerek. Czasem nawet spotykam mojego kumpla Mundka. Ale tylko czasem. Wtedy mogę go lizać do woli i nikt nie krzyczy. Ewentualnie szybkie siku do ronda i z powrotem.
19.30 Szamanko, jedzonko, żarełko. Bo to cała życia treść, żeby sobie dobrze zjeść. Znowu skazany jestem na patrzenie w oczy głęboko i znacząco. Pańcia ma miękkie serce i długo patrzeć nie trzeba. Ale Pańcio to strasznie twardy jest. Na koniec znowu pomyje.
20.00 No pobaw się ze mną. Piłeczkę przyniosłem. Mogę jeszcze kosteczkę Ci przynieść jak jesteś głodny. Zabawy i rzucania piłeczką nigdy dość.
Jeszcze się trochę poprzytulam, dostanę w czapkę i idę spać. Kolejny udany i wspaniały dzień za mną.

piątek, 6 listopada 2009

Moje pierwsze wyróżnienie :D

Kochani moi.
Poniżej moje pierwsze wyróżnienie :D za mój wysiłek literacki.

Od m-1309, która skrapuje piękne rzeczy.

Image Hosted by ImageShack.us

Jestem super szczęśliwa bo ostatnio nudno w tym moim życiu.
Dziękuję jeszcze raz.

czwartek, 5 listopada 2009

Na depresyjnie

Gabrysia się właśnie przebudza, słyszę jak gada do siebie w łóżeczku. Po południu ma wpaść teściowa na herbatkę. A poza tym dzień jak co dzień. No może poza tajemnicza wysypką u Gabrysi. Ale w końcu co nas nie zabije to nas wzmocni.
A ja? A ja "na depresyjnie" dzisiaj się czuję. Świat mi się wydaje ciężki, ponury i nieprzyjazny. Dokucza mi samotność. Mąż kochany pracuje po 10 godzin i weekend, więc wraca przed 21 dopiero. A my we trójkę sami, zatęsknieni. I w sumie nie tu problem tkwi, że mnie nadmiar obowiązków przytłacza bo zawsze i tak wszystko robię sama, żeby mężowi ulżyć, no i zarobić na swój chleb ;). Jakoś tak po prostu samotnie i już. W Nowym Dworze mieszkam od ślubu, koleżanki zostały w Warszawie. Niby to blisko, ale każdemu nie po drodze. Mnie, bo dziecko i pies a reszcie bo praca, wyjazdy i po prostu inne życie. 
Moja mamusia udzieliła mi cennej rady: nie masz koleżanek, to sobie znajdź. No transparent normalnie sobie na szyi powieszę, ze koleżanki od zaraz poszukuję. Do obcych dziewczyn z wózkami jakoś tak zagadać nie mam odwagi, bo i nie bardzo jest temat. Marta na wylocie, więc jej się dopiero Meksyk zacznie z noworodkiem. I siedzę sobie sama, wiszę na internecie, oglądam po sto razy Naszą Klasę, forum Scrappassion, blogi.
No ale cóż poradzić?? Ma ktoś jakąś złotą radę?? Bo u mnie depresja zimowa na całego się zaczyna panoszyć. I do tego jeszcze ta teściowa...
I żadnej nowej komedii romantycznej nawet nie mam do obejrzenia.

niedziela, 1 listopada 2009

1 listopada

Dziś 1 listopada - dla wielu ważny dzień roku, dla mnie dzień jak co dzień. Do dzisiaj :) Bo dzisiaj moja córka postawiła swoje pierwsze, samodzielne kroczki. Było wiele wzruszeń i śmiechu. Te pokraczne, chwiejne kroki były dla mnie jak spacer po Księżycu - mały kroczek Gabrysi ale wielki kroczek w dzieciństwo. W odkrywanie świata, przybieganie do mamy, łażenie po trawie i plaży, kopanie piłki, tuptanie do szkoły. Łezki się kręciły nie raz. Odkąd zaszłam w ciążę, ciągle wyobrażałam sobie te chwile, kiedy usłyszę pierwsze "mama", zobaczę pierwszy krok i pierwszy raz zaprowadzę do przedszkola. I oto pierwsza z tych chwil nadeszła. Kiedy? Jak, tak niespostrzeżenie się do mnie podkradła, kradnąc mi kolejne godziny życia i odcinając nowe etapy?
W ciąży, kiedy chadzałam z psem na długie spacery nad rzekę, z nudów prowadziłam z moją córką wewnętrzne dialogi. Wyobrażałam sobie, jak mnie o coś pyta a ja w myślach udzielałam jej odpowiedzi na najróżniejsze pytania, żeby być przygotowanych na chwilę, kiedy padną na prawdę. I pewnie już niedługo moje wewnętrzne monologi ujrzą światło dzienne.

Marta jeszcze brzuchatka, podłamana, bo jednak chyba pochodzi sobie do terminu z brzuchem. I bólem pleców (zamieniłabym się z nią chętnie za moje rozchodzące się spojenie łonowe w ciąży). Tak więc na Kulunia ciągle czekamy. Może będzie niepodległym dzieckiem na 11 listopada??

I jednak może jeszcze o Dniu Wszystkich Świętych, tak bardziej na smutno. Dziś nie myślę o moich zmarłych dziadkach, którzy przeżyli swoje życie, tak jak chcieli. Dziś myślę o moich koleżankach, rówieśnicach, które odeszły nagle, pozostawiły po sobie wiele smutku. O Izie, która zginęła w wypadku zaraz po maturach. O Agnieszce, która zginęła w wypadku zaraz po obronie dyplomu. O Magdzie, która zmarła po długiej walce z chorobą, osieracając Amelkę. Magdzie, która jako mała dziewczynka, była żywym dzieckiem z wieloma planami na przyszłość. Zdrową, pełną radości życia dziewczynką, która nie wyglądała na toczoną śmiertelną chorobą. 
Iza zmarła, zanim podjęła życiowe wyzwania, Agnieszka w trakcie ich realizacji, na przełomie życia a Magda zmarła z poukładanym życiem i dokonanymi wyborami,  w pełnej świadomości dopełniającego się czasu. Lata nas od siebie oddaliły, ale jej śmierć, i każdej innej młodej dziewczyny, jest dla mnie memento... Cieszyć się tym, co przynosi każdy dzień, nawet kiedy nie ma w nim wielkich achów i ochów.

środa, 28 października 2009

Galeria zdjęć mojego męża

Mój mąż kochany zapałał wielką miłością do fotografii, to tym jak kupił mi na drugą rocznicę ślubu aparat fotograficzny.

Jako, że jestem wspierającą żoną, wklejam poniżej linka do jego internetowej galerii. Na razie biedak nie miał jeszcze czasu zbyt wiele zdjęć tam wrzucić, ale myślę, ze będzie ją rozwijał.


Proponowałam mu bloga fotograficznego, ale stwierdził, że on się do rozwlekłego pisania nie nadaje tak jak ja.... No i bądź tu człowieku uprzejmy.

Prywatna opieka medyczna

Los "obdarował" mnie jedną sztuką rodzeństwa - najgorszym gatunkiem na świecie - czyli młodszą siostrą. Między nami jest trzy lata różnicy (rocznikowo bo tak na prawdę 2 lata i 3 miesiące:), ale przyznam szczerze, że ze względu na duże różnice w charakterach, czasem wydaje mi się, ze to co najmniej 10 lat. Siostra moja, Agnieszka, w czerwcu tego roku usidliła jakiegoś nieszczęśliwca i mieszkają niedaleko nas. Nieszczęśliwiec ów posiadał w swojej pracy kartę do Enelmedu, która daje mu pakiet dostępu do najróżniejszych lekarzy bez limitu. Szwagier mój nawet nie wiedział, gdzie karta leży, aż pojawiła się pijawka. Enelmed, w ramach zdobywania nowych klientów, zaproponował, że za dodatkowe, liche 50 zł miesięcznie można doubezpieczyć małżonka. I mój szwagier skorzystał z promocji. Gdyby szef Enelmedu chodził do wróżki, wiedziałby, że tym krokiem przypieczętował powolny upadek swojej firmy.
Moja siostra bowiem, jak się okazało po 23 latach, to bardzo chorowity człowiek. Jako, że studiuje teraz na 5 roku, ma dużo czasu na wszelakie wizyty.
Zaczęło się od standardowych doktorów - czyli internisty i ginekologa (dentysty nie ma pakiecie). Wkrótce się okazało, że jeden ginekolog to za mało i potajemnie uczęszczała do kilku, żeby wybrać najlepszego. Później przyszedł czas na neurologa, z racji wrodzonych schorzeń, ale nie zyskał on aprobaty. Po neurologu, laryngolog, bo coś się ciężko siostruni oddychało. Więc może to przegroda?? Następny w kolejce był dermatolog, bo dostała wysypki po lekach przepisanych przez któregoś z wcześniej wymienionych. Ostatnio ponownie ginekolog, bo musiał po sobie poprawić zabieg wymrażania nadżerki. A na dniach liczne wizyty z jednych schorzeniem - bólem stopy niewiadomego pochodzenia. Najpierw ortopeda, który zlecił rentgen, który z kolei nic nie wykazał. Noga dalej boli więc skierowane na USG stopy (jest coś takiego???). USG nic nie wykazało, ale zaistniałą szansa, że jedna noga jest krótsza, co powodowałoby zbyt duże obciążenie drugiej i w rezultacie ból. Rentgen obu stóp jednocześnie. Z rentgenem do ortopedy, który bacznie mu się przyjrzawszy stwierdził...... platfusa. Podłużnego i poprzecznego. Enelmed wkładek do butów nie refunduje. 
I to wszystko wydarzyło się od czerwca. A do końca roku jeszcze dwa miesiące :D
Gdyby mój szwagier wiedział, jak chorowitą kobietę bierze sobie na dobre i na złe do końca życia...

poniedziałek, 26 października 2009

Kiedy wiem, ze źle ze mną?

Kiedy, wychodząc na spacer z moją ferajną, usiłuję założyć Dziecku kolczatkę.....

środa, 21 października 2009

Inne hobby czyli krzyżykowanie

Moim naczelnym hobby od prawie roku jest skrapbooking, dla którego zaniedbałam poprzednie hobby czyli haft krzyżykowy. Ostatnio prawie w ogóle igły nie tykam a od roku mam rozgrzebane dwa wzory.

Pozazdrościłam innym dziewczynom i ja też pokażę kilka moich haftów :)
Niestety nie mam fotografii wszystkiego, co do tej pory udało mi się skończyć bo hafty zmieniły właściciela :)


Ten jest najstarszy, haftowany na nadrukowanej kanwie i niezbyt jestem z niego zadowolona.


Image Hosted by ImageShack.us


Ten z kolei był bardzo ambitnym projektem i wyjątkowo długotrwałym. Też mi się już niezbyt podoba.


Image Hosted by ImageShack.us


Wenecja to prezent dla przyjaciółki na urodziny.


Image Hosted by ImageShack.us


Wszystkie poniżej są już w miarę świeże. Haftów z postaciami z Kubusia Puchatka jest w planach więcej :)


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Ten jest najnowszy, aktualnie na tapecie. W planach jeszcze 3 inne, tworzące razem serię.


Image Hosted by ImageShack.us




poniedziałek, 19 października 2009

AAA kotki dwa

Dziecko właśnie usypia, mąż na przymusowych nadgodzinach w pracy a pies dogorywa pod drzwiami wyjściowymi, bo wie, że to godzina powrotu Pancia. Każdy odgłos na klatce go podrywa. A gdyby słuchał, co do niego mówię, to wiedziałby że to jeszcze co najmniej 2,5 godziny.
Dziś kolejna komedia romantyczna odhaczona, ale macie szczęście bo nie nasunęły mi się żadne przemyślenia :) No może poza upadkiem mojej głębokiej miłości do Geralda Butlera, która trwała nieprzerwanie odkąd obejrzałam filmową wersję "Upiora w operze". Po dzisiejszym filmie "Ugly truth" stwierdzam, że miłość jest ślepa. Bo on tak dziwnie ustami robi jak mówi i ten akcent i jakiś taki jakby utyty trochę??? Gdzie to bożyszcze z okropnego filmu "Dracula 2000"? Gdzie mój piękny Upiór, dla którego spędziłabym całe życie w podziemiach Opery (głupia Christine wolała jakiegoś smarka)??? Gdzie boski Leonidas o jeszcze bardziej boskim ciele i w kusych majteczkach???
Dobrze, że został mi jeszcze na osłodę Brad Pitt - moje ciasteczko, cukiereczek :*
Dzisiejszy dzień zaliczam do tych przeżytych na siłę byle do wieczora... Chociaż na spacerku pogoda przepiękna była. Tak by się szło i szło i szło, tyle że chodnik nad rzeką nam się skończył i musieliśmy zawracać. 
A do weekendu jeszcze 4 dni. A do moich urodzin i licznych, wymarzonych prezentów, jeszcze prawie dwa miesiące. Monitor i klawiatura obślinione wielce są, strony skrap sklepów gorące, tak samo eBay :D
A marzy mi się ogromniasty zestaw copic markerów (całe 72 sztuki wypatrzyłam bo pazerna jestem), kilka kart z wzorami do mojego Slice'a, bindownica i drobne przydasie na dużą kwotę pieniędzy. Rodzinka ma w czym wybierać :D To i tak nic przy Skodzie Superb mojego Mężusia i jakimś wypasionym aparacie fotograficznym.
No i dziecko śpi a ja pewnie pójdę do mojego skrap biurka tłuc kolejne kartki albumu na pierwszy roczek. Bo Marta rodzi niedługaśno. Szkoda, że nie zdecydowali się na imię konkretne, bo to wstrzymuje prace przy produkcji kilku kartek... 
Miłego wieczora kobietki.

piątek, 16 października 2009

Złote myśli fotografa

Dzisiaj krótko, bo spanko mnie łamie już. Chciałam napisać o jednym zdaniu, które wynikło w rozmowie z moim mężem o jego zdjęciach makro. Fotografował wczoraj liście kwiatów z kroplami wody, później oglądaliśmy je na komputerze w powiększeniu. Mój mąż powiedział, że nawet krople rzucają cienie i bardzo mi się to spodobało, niekoniecznie jako opis makrofotografii :D Coś jak "efekt motyla".
Więc hasło na dziś:
Nawet krople wody rzucają cienie.
Dobranoc.

środa, 14 października 2009

Jak ja nienawidze swoich sąsiadów....

Banda idiotów normalnie. I zawinionych i przypadkowych. Udało mi się Gabrysię spać położyć i dosłownie dwie minuty po tym jak zasnęła jakiś pacan wiercić będzie. Boże jakbym miała broń.... Jestem aspołeczna totalnie, zwłaszcza odkąd zostałam matką. Nienawidzę bloku i tych ludzi, którzy nigdy nie myślą o innych. Przecież impreza raz na trzy tygodnie im się należy (tak usłyszałam bo każdy ma prawo żyć!!) Dzieciak z dołu może stać i trzaskać drzwiami przez godzinę, bo ma jakieś zaburzenia osobowości i nie trzeba go ograniczać. Sąsiad z góry może palić papierosy na balkonie strzepując popiół na moje świeżo wywieszone pranie a podstawki pod pelargonie są zupełnie zbędne bo przecież można mi nalać na łeb podczas podlewania. Grill na balkonie to też wspaniały pomysł. Kto tam się martwi, że jak pójdziemy z dymem to wszyscy. Sąsiadka po przekątnej uwielbia długie kąpiele w środku nocy a ja słyszę jak puszcza bąki w wannie. I pomyślcie sobie, ze mieszkam w małym kameralnym bloku, w którym, włącznie z moim, jest tylko 7 mieszkań.
Ileż można wiercić??????? Przecież remonty już u nas dawno pokończone.

Psa z kulawą nogą by dzis nie wygnał...

Czy u Was też tak obrzydliwie za oknem??? Oczy nie chciały się rano otworzyć, bo tak ciemno było jeszcze w sypialni. Wietrzysko takie, że wszystkie liście z okolicznych drzew opadły od razu. Barierka na moim balkonie huczy takim dziwnym, rezonansowym odgłosem rodem z horroru. W salonie pali się światło. Czy to na prawdę już przyszła zima? Tak szybko? Mężuś doniósł, że w ramach dodatkowych atrakcji pada śnieg z deszczem. A jako, że wieje wiatr to pada prawie poziomo czyli prosto w twarz. A teraz tak patrze, że to już chyba śnieg pada... I jak tu nie popaść w zimową depresję? Jak ja z moją ferajną wyjdę dzisiaj? Kiedy jest się matką i jednocześnie pańcią psa to nawet deszcz urasta do rangi problemu dnia.
Wczoraj chciałam trafić ze spacerem na lepszą pogodę i czaiłam się 1,5 godziny żeby wyjść. Jak w końcu stwierdziłam, że świat za oknem wygląda obiecująco i wyszłam to od razu spadł mi na głowę grad. Skąd, ja się pytam?? Gdzie się ta chmura ukrywała?

I jeszcze na osłodę dnia przypomniała mi się scenka z weekendu.
U mnie na korytarzu wiszą oprawione plakaty filmowe i Gabrysia bardzo lubi je oglądać, zwłaszcza taki z "Sezonu na misia". Są na nim wszyscy bohaterowie, łącznie z bobrami, koleżką jeżykiem i Kabanosem. Zawsze stoimy przy plakacie i pokazujemy oczka, uszka, noski... W niedzielę pokazywał tatuś. Siedzę w salonie i słyszę:
- Gabrysiu pokaż, gdzie boberek ma oczko...
-Pięknie pokazałaś.
- A teraz pokaz, gdzie boberek ma piłę łańcuchową.......
Bez komentarza.

wtorek, 13 października 2009

Znowu obejrzałam komedię romantyczną...

ale tym razem nie będzie o wyborach :D Tym razem będzie o wyznawaniu miłości :)
W dzisiejszej komedii para jak zwykle nie mogła się dogadać i ustalić, że się kochają wzajemnie. Obrażali się, robili podchody, żeby w wielkim spektakularnym finale wyznać sobie wielką miłość (która rozkwitła po całych 4 randkach). Pan zgromadził na ulicy tłum ludzi, których ustawił w kształt serca, odśpiewał obrażonej pani miłosną piosenkę, dał różę a ona wybiegła z domu i rzuciła mu się w ramiona. I tak sobie myślę - czy takie rzeczy się zdarzają?? Mój mężuś do romantycznych i bardzo pomysłowych nie należy więc zawsze są kwiaty, ewentualnie czekoladki i zazwyczaj prezent, który sama sobie wybiorę. I szczerze mówiąc nie znam żadnego faceta, który robi spektakularne akcje miłosne. Mąż mojej siostry napisał dla niej wiersz miłosny, co już uważam za szczyt romantyzmu. Ale żeby śpiewać karaoke na ulicy?? Skąd ci scenarzyści biorą takie pomysły? Z życia? Bo w porównaniu z takimi filmami nasi mężczyźni wypadają blado i leniwie. Powiedzcie kobietki - czy to tylko filmy czy może znacie takie przypadki z życia?
A ja zaraz będę przeżywać romans z deską do prasowania...

niedziela, 11 października 2009

Pierwsze "mama"

Kiedy dzisiaj szykowałam się do wyjścia z psem, Gabrysia podraczkowała do mnie, wspięła się po spodniach i chciała, żebym ją wzięła na ręce. Jako, że pies już był na uwięzi nie kwapiłam się ku temu ale mała nie dawała za wygraną, ciągnęła za kurtkę, zaglądała w oczy i powiedziała "mama".
Czy to było TO "mama"??? Czy mam już datę zapisać w kalendarzu czy był to nieświadomy zabieg? Ciężkie jest życie matki, kiedy ma się takie problemy. No to dziewczyny?? Liczy się czy nie? Bo do wieczora Gabrysia nie dała kolejnego popisu.... Ech... Czekam na to "mama" już 10 miesięcy i nie chcę sobie wmówić na siłę :D

sobota, 10 października 2009

O weekendzie

Człowiek cały tydzień czeka aż zacznie się weekend. W poniedziałek snuje się smętnie po domu, bo jeszcze AŻ pięć dni do weekendu. Wtorek nadal jest dniem zgryzoty i żalu za minionym weekendem. Środa to dzień przełomowy, gdzie z wolna zapominamy o byłym weekendzie a z nadzieją i nową radością zaczynamy wypatrywać nowego. Czwartek to już prawie jakby weekend więc banan nie schodzi z paszczy. Piątek to ciężki dzień, w którym musimy sobie zasłużyć na całe dobrodziejstwo i magię nadchodzącego weekendu, który, jak ciągle pamiętamy, jest tuż tuż. Więc w piątek wyciągamy odkurzacz, mopa, deskę do prasowania i różne inne domowe skarby i wpadamy w wir pracy. Późnym wieczorem, leżąc i kwicząc ze zmęczenia, nie mamy siły się ucieszyć faktem, że oto długo oczekiwany weekend już się zaczął. Ale za to dom na weekend jest przygotowany. W sobotę - pierwszy i dzięki temu fajniejszy dzień weekendu - wstajemy jak w każdy inny dzień tygodnia, czyli o 7 rano, bo Dziecko nie zna się na dniach powszednich i weekendach. Ledno udaje nam się rozewrzeć powieki kiedy zostajemy wyrwani z błogiego snu gromkim i zdecydowanym krzykiem. Człapiemy do kuchni, karmimy Dziecko, psa, męża i siebie po czym ruszamy do pobliskiego marketu naładować lodówkę na cały następny tydzień. Po powrocie ze sklepu usypiamy Dziecko, tocząc z nim co najmniej godzinną batalię, której wynik jest z góry znany, a z którym z kolei nie może pogodzić się Dziecko. Zanim zdążymy się zakręcić z ogarnięciem kuchni i zakupów, Dziecko już wstaje i wszyscy wygłodniale wyglądają obiadu. Bierzesz się za gary i toniesz na dwie godziny, co chwile strzepując Dziecko z nogawki i psa z blatu. Ponownie karmisz swój przychówek. Sprzątasz po karmieniu przychówka, ogarniasz resztę mieszkania, wywieszasz kiszące się w pralce od rana pranie. W międzyczasie chodzisz za Dzieckiem i psem jak strażnik więzienny pilnując bardziej dóbr materialnych niż Dziecka. Bo Dziecko ma twardą głowę ze zdolnością do regeneracji a ciężko posklejać wazon, naprawić porysowaną płytę czy poskładać do kupy telewizor. Zanim się obejrzysz, twoje raczkowanie dobiega końca i możesz się zająć układaniem do snu połowy rodziny. Celebrujesz kąpiel, karmienie, nacieranie, ubieranie i znowu staczasz bitwę o usypianie. Jest godzina mniej więcej 19 i możesz spokojnie zaserwować kolację dla siebie i męża a później masz w końcu czas dla siebie. I siadasz na chwilę na kanapie, żeby chwilkę odsapnąć i już z tej kanapy nie wstajesz do 22, kiedy udajesz się do sypialni spać. W tym długo oczekiwanym i ciężko wypracowanym wolnym czasie chciałoby się poskrapować, pohaftować, poczytać, obejrzeć fajny film... I jakoś nigdy nie można się zdecydować co robić więc po prostu siedzi się i patrzy tępo przed siebie. Nadchodzi niepostrzeżenie niedziela czyli drugi dzień weekendu. Scenariusz prawie identyczny jak w sobotę z wyłączeniem zaopatrywania lodówki. W niedzielę wieczorem zaczynasz popadać w depresję, bo kończy się weekend. I znowu poniedziałek....
I jak tak sobie siedzę i myślę, to co w tym weekendzie jest takiego fajnego?? Jakieś pranie mózgu mi zrobili i nastawili na weekendową magię :D
A na razie jeszcze się cieszę bo dopiero sobotni wieczór, godzina 21:13 a ja nadal nie wiem czym mam się zająć z tym moim wolnym czasie...

piątek, 9 października 2009

Rodzinne intro

W ramach wprowadzenia do naszego życia przedstawię poniżej charakterystykę wszystkich osobników zamieszkujących ze mną. Coś z cyklu POZNAJMY SIĘ :)

1. Ja czyli Ania/matka/niewolnik - znana jako podmiot liryczny tego bloga. Lat 26 w dowodzie, w duszy nie więcej niż 22. Pochodzenie wiejskie sielskie - anielskie, wykształcenie wyższe, stosunkowo nieprzydatne. Do studiów żyjąca spokojnie i skromnie, na studiach zresztą też. Ukończyła Wydział Geologii wyspecjalizowana jako petrolog, mineralog i geochemik z naciskiem na petrologa. Ewidentnie wybrała studia z zamiłowania :) Praca obroniona, mgr przed nazwiskiem jest - znaczy rodzice mogą spać spokojnie wiedząc, że dobrze zainwestowali swoje grube tysiące. Pracy nie podjęła, przechodząc z garnuszka rodziców prosto do garnuszka męża. Bezczelnie i z umyślną premedytacja oddała się reprodukcji, przyczyniając się do zwiększenia przyrostu naturalnego. Od 10 miesięcy zapracowana mama (czemuż ja głupia nie poszłam jednak do pracy???) i żona. Jedynym osiągnięciem życia jest więc 86 cm i 12 kilo dziecka. Też coś. Wewnętrzny świat mocno rozbudowany Gadatliwa, kłótliwa, upierdliwa. Z artystycznym zacięciem wysysającym portfel męża (przydasiów skrapowych nigdy dość). Lubiąca dobrze zjeść (co widać), dużo spać i jeździć nad morze. Największym marzeniem jest tydzień poświęcony tylko na lenistwo, no i pokój na świecie :)
Charakterystyki będzie stopniowo przybywać.

Image Hosted by ImageShack.us

2. Mężuś czyli Juliusz/ojciec/wyrobnik - znany jako główna postać męska w tym dramacie. Wiek na oko 30 i nie na oko również. Jedynak... Spokojne dzieciństwo i młodość. Ukończony bardzo praktyczny kierunek studiów - informatyka ze specjalizacją programowania gier. Jedyny żywiciel rodziny, nabył pracę w drodze rozmowy wstępnej i zadania testowego. Robi sobie gry na cały etat. Wychodzi o 8, wraca o 18, weekendy na łonie rodziny. Zazwyczaj zmęczony pracą ma niewiele sił na wysłuchiwanie swojej wyjątkowo gadatliwej żony, która u niego występuje pod pseudonimem KOTUŚ. Również lubi dobrze zjeść (co również widać) i dużo spać. Skryty, małomówny, introwertyczny. Jego marzeniem jest tydzień lenistwa, albo nawet miesiąc, zostanie sławnym fotografem i posiadanie kłada. I generalnie święty spokój.

Image Hosted by ImageShack.us

3. Dziecko czyli Gabrysia/drakul/dyktator - znana jako reżyser dramatu i główny scenarzysta. Wiek 10 miesięcy, dobije roczku 5 grudnia. Nieodłączny element matki i butelki. Mobilna i niespodziewanie szybka, głośna i czasem wydzielająca nieprzyjemne wonie. Aktywna, pogardzająca drzemką południową. Z licznymi obrażeniami czaszki i kolan. Główne nemezis bigla (o nim później). Rozkoszny ulewacz i główny niszczyciel podłóg. Silnie i drapieżnie wczepiająca się w portki matki. Mocno werbalna z wyjątkowo odporną krtanią. Szantażystka lubiąca postawić na swoim. Lubiąca dobrze zjeść (czego jeszcze na szczęście nie widać). Podstępnie gryząca co popadnie, z arsenałem 8 siekaczy. Pieszczoszek babć i dziadków.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

4. Pies czyli Pirat/biglowaty/wolny duch - znany jako scenograf, świetnie radzi sobie z meblami, słowem drukowanym, butami, i wszystkim tym, czego akurat podmiot liryczny nawet nie brał pod uwagę. W rodzinie od 2,5 lat, przygarnięty szczenięciem będąc, której to adopcji nie raz żałowano. Głośny, szybki, upierdliwy, wymagający dużo czasu i uwagi. Lubiący ciepło domowego ogniska i pieleszy. Wybredny ale o dużym apetycie (czego na szczęście nie widać). Amator ruchu na świeżym powietrzu. Gubiący niezliczone ilości sierści (jakim cudem jeszcze nie jest łysy??). Dręczony z dużym zapałem przez Dziecko poprzez gryzienie, ciągnięcie, wkładanie palców. Przyszły męczennik. Pańcina laleczka i cacuszko. Fotogeniczny.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

czwartek, 8 października 2009

Wybory

Teraz temat, który chodzi mi po głowie cały dzień czyli wybory. Zacznę nietypowo, bo napiszę, że jestem fanką komedii romantycznych. Zawsze zazdroszczę głównym bohaterkom wielkiego wielbiciela, który zrobi wszystko, żeby ich do tej swojej miłości przekonać. I wszystkie te kobiety kochane są praktycznie za nic i od samego początku miłością, która góry przenosi. Choćby nie wiem jak uprzykrzyły wielbicielowi życie i tak wszystko zostaje im wybaczone a całość wieńczy chwytający za serce ślub i bajeczne wesele. I zawsze jak się takich filmów naoglądam to zastanawiam się nad swoim życiem, związkiem i tym jak się zaczął. Nie mam powodu do narzekań bo kocham i jestem kochana miłością stałą i ciepłą, bez wzlotów ale i upadków, jednostajnie każdego dnia. Miłość zaczęła się powoli, bez burzliwego przebiegu i trwa i trwa i trwa. Większość na pewno powie, że to chyba dobrze. I ja tak uważam. Jednak gdzieś tam tkwi zawsze pytanie - który wybór w moim życiu doprowadził mnie do tej właśnie miłości i tego konkretnego scenariusza życia (poza oczywistym przyjęciem oświadczyn :). Patrząc na poprzednie związki długie i krótkie, nieraz zastanawiam się: co by było gdybym nie zerwała albo on nie zerwał. Ile by to dało dodatkowych zmiennych i jak bardzo zdeterminowało moje wybory?? Rozważania te mają sens jedynie wtedy, jeśli nie wierzy się w przeznaczenie i jeden z góry ustalony scenariusz własnego życia. Więc jak to jest?? Jak w filmie "Efekt motyla"?? Kiedy jeden mały i z pozoru nic nie znaczący wybór rzutuje na całe przyszłe życie? Przeżyłam dwa poważne związki zanim poznałam mojego męża - jeden pod koniec liceum (dziecinnada??) i jeden na studiach. Kiedy patrzę na nie po latach, wiem, że nic więcej się dla nich zrobić nie dało. Nie mogło wydarzyć się nic, co sprawiłoby, że te miłości przetrwałyby dłużej. Ale te krótkie związki?? Kończyłam początkujący związek bo wydawało mi się, ze czeka na mnie coś lepszego. Ale gdybym nie uległa pokusie?? Gdybym została z tamtym chłopakiem, na ile by to zmieniło moje życie?? Może tylko byłaby to odmienna sceneria tej samej historii. Że też człowiek nie może z góry wiedzieć, do czego doprowadzą go jego wybory. Wtedy dopiero byłoby nudno.
Pewnie zastanawiacie się, co mają komedie romantyczne do tego wszystkiego :) One zawsze wywołują u mnie naglącą potrzebą jakiegoś "dramaciku miłosnego" w moim życiu. Nawet nadmiar dobrobytu bywa nużący :D I tak zawsze wybrałabym stabilny i silny związek a nie emocjonalna huśtawkę ale jakiś niedosyt niepokoju i emocji pozostaje. A tak, w wieku 26 lat, doszłam do punktu życia, w którym jestem stateczną matroną, żoną i gospodynią domową. I niby wszystko przede mną ale wiem, że już nigdy nie poczuję tych motyli i niepewności z czasów nastoletnich. Że już nie jestem młodą dziewczyną (na którą się cały czas czuję) a po prostu kobietą czyjegoś życia, z poukładanym harmonogramem dnia i najbliższych lat życia. I jest to cudowne i nudne jednocześnie. Widać, że jestem typowa kobietą. Jakby to mężuś określił: TAKIEJ TO NIGDY NIE DOGODZISZ :D
I jeden ważniejszy wniosek - skończyć z komediami romantycznymi a przerzucić się na dramaty. Wtedy się doceni swoje spokojne, ustabilizowane życie z kochającym i wiernym mężem u boku.

Słowem wstępu

Najpierw krótki rys sytuacyjny - jestem mamą dziesięciomiesięcznej Gabrysi, z wykształcenia geologiem (czy jest jakiś bardziej nieprzydatny zawód w tym kraju??), mężatką z ponad dwuletnim stażem i pańcią wyjątkowo upierdliwego biglowatego Pirata. Siedzę w domu całe dnie i wieczory i noce poza krótkimi chwilami przeznaczonymi na spacery z ferajną. Mężulo, informatyk, wychodzi o 8 wraca o 18 (jak Bóg da) co daje okrągłe 10 godzin na przemyślenia i rzeczy, którymi moja głowa koniecznie chce się podzielić w sposób werbalny. Przeczytałam gdzieś, że przeciętna kobieta wypowiada w ciągu dnia jakieś 20 000 słów, kiedy przeciętny mężczyzna jakieś 5 000. No cóż... Ja na pewno wyrabiam i swoją i mężulkową normę. Na nieszczęście mężulka wszystkie te 25 000 słów pada z mojej paszczy między godziną 18:30 a 20:30 i jego biedna, nabita jakimś językiem programowania, głowa absolutnie nie nadążą za galopem moich myśli. Pies nawet patrzy ma mnie litościwie, kiedy w ciągu dnia omawiam z nim kwestie życia i śmierci i czasem się zdaje nawet coś rozumieć. W każdym razie jeżeli wyleję tu chociaż 10 000 słów dziennie to i mężulkowi będzie lżej i pies będzie mógł spokojnie sypiać w dzień, niepochłonięty egzystencjalnymi zagadnieniami. Gabrysia wyczerpuje jakieś 5000 słów z mojej dziennej normy, ale są to bardzo monotonne i powtarzalne kwestie: nie dotykaj, nie wsadzaj palców, wyjmij palce, i ogólnie NIE NIE NIE.

Na początku

Jako, że lubię czasem sobie poględzić a nie chcę zaśmiecać skrapowego bloga to stwierdziłam, ze mogę założyć sobie nowy tylko na paplaninę. Gabrysia rośnie, często coś śmiesznego się dzieje, często denerwującego a mąż wieczorami nie zawsze chce słuchać o nudnym dniu Matki Polki. No to sobie popełnię trochę grafomanii.