sobota, 22 października 2011

Co dziś na obiad??

Wstaję rano, wybudzona gwałtownie wrzaskiem: MAMOOOO SIIIKUUU!, ale bynajmniej nie łazienkowe sprawy zaprzątają moją głowę. Niech sobie dziecko sika w majtki, ja tu mam ważniejszy problem. Odwieczne i nieśmiertelne pytanie błąka się w zakamarkach mojego umysłu... CO DZIŚ NA OBIAD? Tak, wiem, że dopiero siódma rano. Ale do obiadu zostało już tylko 5 godzin i 58 minut. Wtedy głodne sępy zaczną krążyć nad moją kuchnią w poszukiwaniu żarcia. Sępów tych nie sposób zbyć kanapką. Sepy są wybredne i mają różne upodobania. Myjąc zęby przeszukuję w głowie zawartość zamrażarki. Jakie ja mam mięso? Bo przecież bezmięsny obiad nie uchodzi. Kura czy świnia? Kotlety czy pieczeń? Zostawiam chwilowo tę zawiłą kwestię, zamierzając ugryźć problem z innej strony. Co mam oprócz mięsa? Właściwie niewiele. Każda wersja obiadowa będzie wymagała wyprawy do sklepu. Kiszka. Po półgodzinnym tentegowaniu w głowie zapada decyzja. Będą piersi kurzęce. Bo, moi drodzy, wybranie menu obiadowego nie jest takim hop - siupem. Trzeba przeanalizować szereg czynników, wybierając danie, przy którym pobrudzimy jak najmniej garnków i talerzy, które robi się praktycznie samo w ciągu maksymalnie pół godziny, nie chlapiąc przy tym całej kuchni drobinkami oleju. Koniecznie musi być zdrowe, pożywne i sycące, na co najmniej 5 godzin. Nie może wydawać intensywnych zapachów podczas przygotowywania, żeby pranie suszące się w salonie nie pachniało jak mielone. Czacha dymi. A mama chciała, żebym poszła na medycynę i odkryła jakąś arcyważną szczepionkę na śmiertelna chorobę, kiedy w domu od rana takie ważne kwestie wymagają analizy i wykonania. Nadchodzi 13. Ręce mi się trzęsą z nerwów, w zlewie piętrzy się stos misek i miseczek, włosy lepią się do spoconego z wysiłku czoła. Zlatują się sępy, głośno analizując zawartość garów. Po chwili zapada werdykt: zjemy. Uffff. Huraaa. Sukces. Do wieczora głowa spokojna :) 
A wieczorem zaczyna powoli legnąć się w mojej głowie złowieszcze pytanie: co JUTRO na obiad??

6 komentarzy:

Kasia Krzymińska pisze...

:D :D Biedna, waleczna Moriony :D We wszystkim masz rację, że wybrać trzeba obiad którego przygotowanie jest najmniej szkodliwe dla kuchni, dla prania i dla psychiki :D

Tores- pisze...

That's my point, exactly. Samo gotowanie to pikuś, wymyślanie, co ugotować, to dramat. Przydaje się standardowy zestaw pięciu potraw sobotnich, z których wybieram jedną do przygotowania, biorąc pod uwagę zasoby czasowo/lodówkowe. Dość istotne jest także, żeby potrawę dawało się zrobić w większej ilości na zapas ;)
Dziś u nas klopsy.

maj. pisze...

Oooo tak!!!!! Najważniejszy punkt dnia, myśleć, myśleć !!!!!! Nienawidzę tego - i stąd chyba wynika, że gotować nie lubię, bo zawsze, ale to zawsze znajdzie się ktoś, komu akurat TO danie nie smakuje :D:D:D

Mrouh pisze...

Ech, nawet ci co lubią gotować, tak mają, dla pocieszenia. Na szczęście u mnie możliwość nielubienia dania jest mniejsza, bo i zjadaczy tylko sztuk dwie (w tym ja), jednak w tej liczbie zawarty jest jeden osobnik dorosły, a upierdliwy w kwestii kuchni jak trzylatek:-) Kiedyś w przypływie rozpaczy zrobiłam sobie listę dań akceptowanych (tak +/- 30 różnych)i jak już jestem u kresu to zaglądam do niej, zawsze coś mi zaświta i składniki akurat na stanie:-)

Barbarella pisze...

ja mam to samo, masakra z tymi obiadami. Mimo, że moje dziecko jada w przedszkolu, i niby musze zrobic tylko dla siebie, to i tak ledwo przekraczam próg domu, butów zdjąć nie zdążę i słyszę: mamo, jesc. I co? obiadu nie ma, bo mi sie nie chciało wieczorem po pracy gotowac na nastepny dzień. zdarza sie to bardzo rzadko, że mi się chce. Jesli juz mnie najdzie ochota, to robie to od razu po pracy, bo pozniej wiem, ze tego nie zrobię. gotuję wiec zupe na 2 dni, zawsze mam w zamrazarce jakies pierogi, zawsze mozna zrobic omlet czy nalesniki i jakos tydzień sie przetrwa ;)

DUCHA pisze...

Pamiętam jak byłam dzieckiem zastanawiałam się czemu moja babcia tak mamroli "co znowu na ten obiad". Myślałam przecież tyle ciekawych "rzeczy" na świecie rośnie albo chodzi do jedzenia. A teraz ....sama będąc domowym dietetykiem i szefem osobistej kuchni często zadaję sobie to pytanie...rozumiem każdą osobę, która rozmyśla na ten właśnie temat. U nas w domu jak nie ma pomysłu to zawsze jest spaghetti z sosem w różnych wersjach pomidorowych i tylko to mnie ratuje:):):) Podobnie jak Tores mam kilka standardów sobotnich i tygodniowych , które z pewną powtarzalnością można zjeść u nas w domu. Mąż proponuje mi pisanie menu na tydzień....ale co ja Gessler jestem? Chociaż lubię gotować, ale jak nie muszę....no właśnie. Pozdrawiam ciepło, a dzisiaj mam jeszcze pomidorową z wczoraj...takie spaghetti w innej postaci hahahaha