piątek, 21 października 2011

W szponach salmonelli

Tajemnicza choroba, która wykorzystywała do terapii leczniczej nasze łóżko, zyskała już swoja nazwę. Taaaak. Ze Słowacji, oprócz wspomnień, przywieźliśmy kilka pałeczek salmonelli. A właściwie dzidziuś przywiózł.  Moja mama rozpoczęła dochodzenie: to na pewno to ciasto... Albo nie. Ten rosół. Smakował tak dziwnie nieświeżo. Ale chyba jednak ciasto. Z kremem było. CO Z DZIECKIEM TERAZ BĘDZIE?? (rozpaczliwe pytanie mojej mamy przez telefon). No nic - odpowiadam. Chyba przeżyje. Demon salmonellozy zawisł nad naszym domem. Czy teraz przyjdzie już tylko umrzeć, odizolowanym od społeczeństwa? Naznaczą i napiętnują nasz dom... Ludzie pomyślą, że to może z brudu. Sanepid już zawiadomiony. Jesteśmy na czarnej liście (Boże... przecież ja nie mam nawet mandatu za przekroczenie prędkości). Przyjadą, będą nas dezynfekować, obwieszą dom czerwona taśmą, jak miejsce zbrodni. Każą nam w upokorzeniu robić do plastikowych kubeczków przez najbliższe pół roku. Znajomi się od nas odwrócą. Obrazy przesuwały się z mojej głowie, jak wędrujemy suchą i piaszczystą, wyjątkowo wietrzną krainą w stronę bezludnego horyzontu. Cały dobytek pchamy na wózku a na koniec, z głodu, zjadamy psa. Z łamiącym się sercem oczekuję przedstawiciela Inspekcji Sanitarnej. I oto się zjawia - dobry anioł służby państwowej. Proponuję coś do picia. Pani odmawia. Myślę sobie: i słusznie, nie wiadomo gdzie czai się demon. Zaczyna się grad pytań. Po chwili atmosfera się rozluźnia. Jednak nie musimy opuszczać cywilizacji ani tkwić zamknięci w domu do końca świata. Nie musimy okupować kubeczków ani psikać całego domu chlorem. Nie musimy się badać. Kamień spada mi z serca. Przed moim dzieckiem jest jednak jakaś przyszłość. Salmonella opuści nasze progi najdalej za tydzień. A zalecenia?? Zalać kibel Domestosem i często myć ręce. Wizja jałowego horyzontu rozwiewa się całkowicie.

1 komentarz:

Kasia Krzymińska pisze...

Nieee, tylko nie zjadajcie psa, on się tak ładnie uśmiecha :D