czwartek, 8 października 2009

Słowem wstępu

Najpierw krótki rys sytuacyjny - jestem mamą dziesięciomiesięcznej Gabrysi, z wykształcenia geologiem (czy jest jakiś bardziej nieprzydatny zawód w tym kraju??), mężatką z ponad dwuletnim stażem i pańcią wyjątkowo upierdliwego biglowatego Pirata. Siedzę w domu całe dnie i wieczory i noce poza krótkimi chwilami przeznaczonymi na spacery z ferajną. Mężulo, informatyk, wychodzi o 8 wraca o 18 (jak Bóg da) co daje okrągłe 10 godzin na przemyślenia i rzeczy, którymi moja głowa koniecznie chce się podzielić w sposób werbalny. Przeczytałam gdzieś, że przeciętna kobieta wypowiada w ciągu dnia jakieś 20 000 słów, kiedy przeciętny mężczyzna jakieś 5 000. No cóż... Ja na pewno wyrabiam i swoją i mężulkową normę. Na nieszczęście mężulka wszystkie te 25 000 słów pada z mojej paszczy między godziną 18:30 a 20:30 i jego biedna, nabita jakimś językiem programowania, głowa absolutnie nie nadążą za galopem moich myśli. Pies nawet patrzy ma mnie litościwie, kiedy w ciągu dnia omawiam z nim kwestie życia i śmierci i czasem się zdaje nawet coś rozumieć. W każdym razie jeżeli wyleję tu chociaż 10 000 słów dziennie to i mężulkowi będzie lżej i pies będzie mógł spokojnie sypiać w dzień, niepochłonięty egzystencjalnymi zagadnieniami. Gabrysia wyczerpuje jakieś 5000 słów z mojej dziennej normy, ale są to bardzo monotonne i powtarzalne kwestie: nie dotykaj, nie wsadzaj palców, wyjmij palce, i ogólnie NIE NIE NIE.

Brak komentarzy: