czwartek, 8 października 2009

Wybory

Teraz temat, który chodzi mi po głowie cały dzień czyli wybory. Zacznę nietypowo, bo napiszę, że jestem fanką komedii romantycznych. Zawsze zazdroszczę głównym bohaterkom wielkiego wielbiciela, który zrobi wszystko, żeby ich do tej swojej miłości przekonać. I wszystkie te kobiety kochane są praktycznie za nic i od samego początku miłością, która góry przenosi. Choćby nie wiem jak uprzykrzyły wielbicielowi życie i tak wszystko zostaje im wybaczone a całość wieńczy chwytający za serce ślub i bajeczne wesele. I zawsze jak się takich filmów naoglądam to zastanawiam się nad swoim życiem, związkiem i tym jak się zaczął. Nie mam powodu do narzekań bo kocham i jestem kochana miłością stałą i ciepłą, bez wzlotów ale i upadków, jednostajnie każdego dnia. Miłość zaczęła się powoli, bez burzliwego przebiegu i trwa i trwa i trwa. Większość na pewno powie, że to chyba dobrze. I ja tak uważam. Jednak gdzieś tam tkwi zawsze pytanie - który wybór w moim życiu doprowadził mnie do tej właśnie miłości i tego konkretnego scenariusza życia (poza oczywistym przyjęciem oświadczyn :). Patrząc na poprzednie związki długie i krótkie, nieraz zastanawiam się: co by było gdybym nie zerwała albo on nie zerwał. Ile by to dało dodatkowych zmiennych i jak bardzo zdeterminowało moje wybory?? Rozważania te mają sens jedynie wtedy, jeśli nie wierzy się w przeznaczenie i jeden z góry ustalony scenariusz własnego życia. Więc jak to jest?? Jak w filmie "Efekt motyla"?? Kiedy jeden mały i z pozoru nic nie znaczący wybór rzutuje na całe przyszłe życie? Przeżyłam dwa poważne związki zanim poznałam mojego męża - jeden pod koniec liceum (dziecinnada??) i jeden na studiach. Kiedy patrzę na nie po latach, wiem, że nic więcej się dla nich zrobić nie dało. Nie mogło wydarzyć się nic, co sprawiłoby, że te miłości przetrwałyby dłużej. Ale te krótkie związki?? Kończyłam początkujący związek bo wydawało mi się, ze czeka na mnie coś lepszego. Ale gdybym nie uległa pokusie?? Gdybym została z tamtym chłopakiem, na ile by to zmieniło moje życie?? Może tylko byłaby to odmienna sceneria tej samej historii. Że też człowiek nie może z góry wiedzieć, do czego doprowadzą go jego wybory. Wtedy dopiero byłoby nudno.
Pewnie zastanawiacie się, co mają komedie romantyczne do tego wszystkiego :) One zawsze wywołują u mnie naglącą potrzebą jakiegoś "dramaciku miłosnego" w moim życiu. Nawet nadmiar dobrobytu bywa nużący :D I tak zawsze wybrałabym stabilny i silny związek a nie emocjonalna huśtawkę ale jakiś niedosyt niepokoju i emocji pozostaje. A tak, w wieku 26 lat, doszłam do punktu życia, w którym jestem stateczną matroną, żoną i gospodynią domową. I niby wszystko przede mną ale wiem, że już nigdy nie poczuję tych motyli i niepewności z czasów nastoletnich. Że już nie jestem młodą dziewczyną (na którą się cały czas czuję) a po prostu kobietą czyjegoś życia, z poukładanym harmonogramem dnia i najbliższych lat życia. I jest to cudowne i nudne jednocześnie. Widać, że jestem typowa kobietą. Jakby to mężuś określił: TAKIEJ TO NIGDY NIE DOGODZISZ :D
I jeden ważniejszy wniosek - skończyć z komediami romantycznymi a przerzucić się na dramaty. Wtedy się doceni swoje spokojne, ustabilizowane życie z kochającym i wiernym mężem u boku.

1 komentarz:

Ania Komenda pisze...

co jest z tymi komentarzami??